czwartek, 17 marca 2011

" Do Allena Ginsberga"    Czesław Miłosz



"Allen, dobry człowieku, wielki poeto morderczego stulecia
ty, który upierając się w szaleństwie doszedłeś do mądrości.

Tobie wyznaję, moje życie nie było takie, jak bym chciał.

I teraz minęło, leży jak niepotrzebna opona na skraju
drogi.

Było takie jak życie milionów, przeciwko któremu buntowałeś
się w imię poezji i wszechobecnego Boga.

Poddane obyczajom, z wiedzą, że są absurdalne, i konieczności,
która zrywa co ranka i każe jechać do pracy.

Z niespełnionymi pragnieniami, nawet z niespełnioną chęcią
krzyku i bicia głową o ścianę, z powtarzanym sobie zakazem
"Nie wolno"

Nie wolno pobłażać sobie, pozwalać na nic-nierobienie
rozmyślać o swoim bólu, nie wolno szukać pomocy w szpitalu
i u psychiatry.

Nie wolno dlatego, że obowiązek, ale także dlatego, że strach
przed siłami, którym tylko popuścić, a pokaże się nasze
błazeństwo.

I żyłem w Ameryce Molocha, krótkowłosy i ogolony, wiążąc
krawaty, pijąc bourbon przed telewizją co wieczór.

Diabelskie karły pożądań koziołkowały we mnie, byłem ich
świadomy i wzruszałem ramionami : Razem z życiem to minie.

Trwoga skradała się tuz tuż, musiałem udawać, że nigdy jej
nie ma i że z innymi łączy błogosławiona normalność.

Taka też może być szkoła wizji, bez narkotyków i odciętego
ucha Van Gogha i braterstwa najlepszych umysłów za kratkami
szpitali.

Byłem instrumentem, słuchałem, wyławiając głosy
z bełkotliwego chóru, tłumacząc na zdania jasne, z przecinkami
i kropką.

Zazdroszczę tobie odwagi absolutnego wyzwania, słów
gorejących, zaciekłej klątwy proroka.

Wstydliwe uśmiechy ironistów zachowano w muzeach i nie są
wielką sztuką, ale pamiątką niewiary.

Podczas kiedy twój wrzask bluźnierczy dalej rozlega się
w neonowej pustyni, po której błądzi ludzkie plemię skazane
na nierzeczywistość.

Walt Whitman słucha i mówi : Tak, tak właśnie trzeba, żeby
ciała mężczyzn i kobiet zaprowadzić tam, gdzie wszystko jest
spełnieniem i gdzie żyć odtąd będą w każdej przemienionej chwili.

I twoje dziennikarskie banały, twoja broda i paciorki i strój
buntownika tamtej epoki zostają wybaczone.

Albowiem nie szukamy tego co doskonałe, szukamy tego,
co zostaje z nieustannego dążenia.

Pamiętając, ile znaczy traf szczęśliwy, zbieg słów i okoliczności,
ranek z obłokami, który później wyda się nieuchronny.

Nie żądam od ciebie monumentalnego dzieła, które byłoby
jak średniowieczna katedra nad francuską równiną.

Sam miałem taka nadzieję i trudziłem się, już jednak na wpół
Wiedząc, że niezwykłe zmienia się w powszednie.

I w planetarnej mieszaninie wyznań i języków jesteśmy nie
bardziej pamiętani niż wynalazcy kołowrotka albo tranzystora.

Przyjmij ten hołd ode mnie, który byłem taki inny, ale tej samej
służbie nienazwanej.

W braku lepszych określeń podając ją jedynie za czynność
pisania wierszy."




*****

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz