inni napisali





Polska?
Lobotomia tkanki narodowej


Grzegorz Braun

"U nas to już żadnej Polski nie ma. Chcą nam zostawić tylko piosenkę i chorągiewkę" - tak brzmiała diagnoza stanu państwa zasłyszana ostatnio z ust pewnego taksówkarza-aforysty z Wrocławia. Osobiście gotów jestem się spierać, czy aby z tą chorągiewką to nie nadmiar optymizmu (o czym parę słów niżej), ale ogólne wyczucie kierunku, w jakim zmierzają sprawy publiczne, zdaje mi się całkiem trafne.

Rzecz w tym, że jeśli się ktokolwiek spodziewa spektakularnych, publicznych gestów i jasnych deklaracji w sprawie polskiej - a póki takowe nie następują, upiera się sądzić, że widać z państwem polskim wszystko jest jeszcze "w europejskiej normie"; kto czeka, że mu z telewizji zasygnalizują problemy z niepodległością Lis, Pochanke, Miecugow albo Żakowski - ten się może nie doczekać. Warto pamiętać, że przecież w 1945 r. nikt - ani Stalin, ani Roosevelt, ani nikt inny z szajki jałtańskich zbrodniarzy wojennych - nie ogłaszał wprost zamiaru likwidacji suwerennej państwowości polskiej. Wręcz przeciwnie, kolejne kroki w tym kierunku reklamowane były i zalecane jako niezbędne dla zapewnienia Polakom większego bezpieczeństwa ("korzystniejsze granice") i wydźwignięcia na wyższy poziom cywilizacyjny ("demokratyczny rząd"). I prawdę mówiąc, ogół polskiej inteligencji długo nie przypuszczał, że nową konstytucję Polski Ludowej kreślić będzie już nie żaden Stanisław Mikołajczyk nawet, ale osobiście sam Józef Stalin. A ci, którzy rzeczy nazywali wówczas po imieniu - jak np. obaj wielcy bracia Mackiewiczowie, Stanisław i Józef, albo płk Ignacy Matuszewski czy niezłomni "żołnierze wyklęci" - ci pozostali poza nawiasem akceptującego "demokratyczne przemiany" społeczeństwa, osamotnieni jako czarnowidze i ekstremiści.
Po 10 kwietnia 2010 r. podobne analogie historyczne nasuwają się same. Ich podstawowa nieścisłość bierze się stąd, że Niemcy dokooptowane zostały do grona zwycięzców drugiej wojny światowej (którego ścisłe jądro stanowi, przypomnijmy, ekskluzywny klub jałtańskich zbrodniarzy wojennych: Sowiety i kontynuująca ich byt prawny Rosja, Stany Zjednoczone Ameryki Północnej i Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii). Ma się rozumieć, "zwycięzcą honoris causa" była zawsze Francja, a poniekąd "per procura" - Izrael. I otóż gotów jestem przypuszczać, że w tym właśnie poszerzonym gronie założycieli i strażników powojennego porządku światowego jakoś całkiem niedawno zgodzić się musiano, że po okresie nieporozumień i niejasności, które ciągnęły się przez ostatnie dwie dekady, przyszedł czas na ostateczne rozwiązanie kwestii polskiej. Że nie ma i być nie może miejsca na jakikolwiek ośrodek suwerennej władzy i krystalizacji geopolitycznej między Moskwą a Berlinem. Upraszczam, ma się rozumieć, roboczo pomijając kazus Białorusi. Zakładam więc, że nie dalej niż półtora roku temu musiał się w naszej sprawie odbyć jakiś "Teheran bis", czego być może jedyną poszlaką pozostanie komunikat ze spotkania prezydentów Rosji i Izraela w Soczi, w połowie sierpnia 2009 roku. W 2010 r. zaś jakaś "Jałta bis", tyle że tym razem już tylko "na telefon" i zapewne także w podgrupach roboczych. W drugiej dekadzie kwietnia 2010 r. Stany Zjednoczone - tak rozumiem ostentacyjną absencję naszych aliantów na wawelskim pogrzebie - ostatecznie podżyrowały "strategiczny sojusz" Moskwy i Berlina. Pamiętajmy, że historia zgodnej współpracy na tej linii jest już bardzo długa, liczy setki lat, w których kontekście dwie wojny światowe to tylko niepotrzebny zgrzyt, po którym wszystko właśnie wróciło do normy - jak zwykle - po naszym trupie.
Data zamachu smoleńskiego wyznacza więc - z każdym miesiącem staje się to coraz bardziej koszmarnie ewidentne - koniec naszego drugiego "dwudziestolecia międzywojennego". Pewnie, że tę naszą ostatnią, postpeerelowską "niepodległość" trzeba ujmować w wyraźny cudzysłów. Była to przecież raczej zaledwie "promesa niepodległości", wydana warunkowo i - co gorsza - nie w pełni wykorzystana - ale przecież i to traktować należało w kategoriach daru Opatrzności. Teraz jednak i ta prowizoryczna "promesa" została najwyraźniej cofnięta.
Jeszcze mamy "piosenkę i chorągiewkę" - bo cóż to szkodzi, że się Polacy sami sobą od czasu do czasu powzruszają. Choć i to nie wszędzie i chyba tylko do czasu - wszak na gmach Urzędu Marszałkowskiego we Wrocławiu wciągnięto już przed rokiem nową flagę województwa dolnośląskiego: orzeł czarny na tle żółtym. Miejscowa "Gazeta Wyborcza" sporo wysiłku włożyła w popularyzację wiedzy, że to nasz, swojski, tradycyjny, czarny orzeł Piastów śląskich - ale ktoś nieuświadomiony, nieoczytany, może przez pomyłkę skojarzy ową flagę z ościennym państwem - a nie wywieszono już obok żadnej biało-czerwonej...

Naród czy materiał etnograficzny
I w takich oto niewesołych okolicznościach pyta mnie szanowna redakcja "Naszego Dziennika": "Po co nam Polska?". Na takie pytanie trzeba najpierw odpowiedzieć pytaniem: "n a m" - to znaczy komu właściwie? Czy zostali jeszcze jacyś Polacy? Czy jesteśmy jeszcze narodem, czy już zaledwie "materiałem etnograficznym" - by posłużyć się cennym w swej drastyczności rozróżnieniem uczynionym przez nieocenionego Mikołaja Bierdiajewa?
Otóż jeśli nawet jeszcze narodem, to przecież narodem z resztek, narodem po lobotomii. Po zbrodniach metodycznego ludobójstwa dokonanej na Polakach w latach 30. i 40. przez socjalistów międzynarodowych (Stalina) i socjalistów narodowych (Hitlera), po zagładzie elit (Katyń/Palmiry, Oświęcim/Kołyma, etc.) i czystkach etnicznych (Wołyń 1943, Warszawa 1944, etc.); po nigdy niepoliczonych stratach materialnych, niepowetowanych zniszczeniach i rabunkach depozytów pamięci narodowej (bibliotek i archiwów, zabytków i kolekcji muzealnych); po amputacji odwiecznych stolic polskiej kultury, Wilna i Lwowa. Po tym wszystkim przyszedł wszak jeszcze jeden pogrom, niedoceniony co do rozmiaru tragicznych konsekwencji cywilizacyjnych: wypędzenie ziemiaństwa polskiego. A także wyzucie z majątku polskiego fabrykanta, polskiego rzemieślnika, przedsiębiorcy. Tym samym w XX wieku nie tylko utraciła Polska większość elit, ale też polski patriotyzm ostatecznie stracił realną bazę materialną.
Ale i to nie było jeszcze złem ostatecznym. Oto bowiem w miejsce owych wyeliminowanych lub zmarginalizowanch (w drodze bezpośredniej eksterminacji albo wtórnej pauperyzacji) podstawiono nowe elity "z importu" lub "z awansu". Miejsce "pana, wójta i plebana" (patrz: Rej) w strukturze społecznej zajęli: sekretarz, zetempowiec i kapuś. W odróżnieniu od reprezentantów elity tradycyjnej, którzy w znakomitej większości zawdzięczali swą pozycję aktom odwagi, przedsiębiorczości i wierności, którymi musieli się niegdyś wykazać ich przodkowie, karierę tej nowej elity warunkują: zaprzaństwo, nierzadko udział w zbrodni lub rabunku, zdrada i donosicielstwo, a co najmniej konformizm, niedostatek odwagi cywilnej. Zatem ta nowa elita zawdzięcza swoje z sowieckiego nadania "szlachectwo" aktom gremialnej i fundamentalnej niewierności Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. A ponieważ w wyniku tzw. transformacji ustrojowej owa niewierność nie tylko nie została nigdy przez państwo wyraźnie napiętnowana i ukarana, ale wręcz przeciwnie - stała się nietracącą ważności legitymacją i najlepszą przepustką do dalszej kariery w establishmencie post-PRL (alias III RP) - stąd nieznany w dziejach Polski zanik instynktu państwowego czy rozumienia racji stanu. Bo niby po kim ten instynkt i tę intuicję w rozpoznawaniu polskiej racji stanu mieliby dziedziczyć ci, co dziedziczą nomenklaturowe mieszkania przy alejach Przyjaciół i Róż?
Tę dziejową i systemową niesprawiedliwość po 1989 r. powtórnie podżyrowano - dekretom PKWN nadano sankcję autorytetu III RP (tym samym dokonując bezterminowej prolongaty przywilejów dla renegatów i ich progenitury), zapobiegając z jednej strony skutecznej lustracji i dekomunizacji, z drugiej zaś, nie dopuszczając na szerszą skalę do zwrotu mienia zagrabionego (zwanego eufemicznie reprywatyzacją). I przez całych 20 lat naszej prowizorycznej niepodległości ten stan rzeczy nie uległ zasadniczym zmianom. Kto zatem miałby dziś łożyć na polski patriotyzm - czy może beneficjenci afery FOZZ?
Szkicowany tu w czarnych barwach obraz byłby jednak nadal zbyt przyjemny dla oka, gdybyśmy nie wspomnieli o dwóch innych czynnikach, które zaważyły na kondycji Narodu Polskiego. Były bowiem jeszcze dwie kwestie, które sowieccy namiestnicy w Polsce (Kiszczak, Jaruzelski & wspólnicy) zaliczyć musieli, jak przypuszczam, do priorytetowych w dziedzinie zabezpieczenia "transformacji ustrojowej", to jest w istocie dla zabezpieczenia interesów sowieckiej nomenklatury w Polsce.
Pierwsza: nie dopuścić do wywarcia wpływu na bieg spraw i podniesienia jakości elit w Polsce Polaków z emigracji. Musiało to być z ich (towarzyszy generałów) perspektywy "niebezpieczeństwo" całkiem realne, jedyna szansa udanej transplantacji zachowanych jeszcze na emigracji "komórek macierzystych" polskości, ostatnia nadzieja na wzmacniający zastrzyk, który mógł nieco podreperować zmasakrowane tkanki Narodu (zwłaszcza mózgową). Warto więc nie zapominać, jak wielkie środki zainwestowali zawczasu komuniści w dezintegrację tzw. Polonii poza granicami kraju. I jak skuteczne okazały się te działania. Skromnie milczą o swych zasługach w tym dziele generałowie Czempiński i Petelicki i inni ich koledzy z peerelowskiego Departamentu I MSW. A polska historiografia - jeśli nie zabraknie chętnych, by ją pisać - nie powinna też przeoczyć wysiłków na polu "neutralizacji" środowisk emigracyjnych w epoce postokrągłostołowej różnej rangi cywilów: od Geremka po Gugałę.

Genetyczna dewiacja na lewo
Drugą kluczową kwestię postawił podobno nawet w trybie wyraźnej dyrektywy sam Czesław Kiszczak: nie dopuścić, powstrzymać lub maksymalnie opóźnić powstawanie ośrodków krystalizacji politycznej (w praktyce: partii) o proweniencji i profilu ideowym innym niż lewicowy.
Stanowczo warto odnotować fenomen: polska inteligencja ze swej genezy i prawdziwej tradycji jest lojalnym (nawet jeśli częstokroć szczerze naiwnym) lumpenproletariatem światowej rewolucji. I to niezależnie od tego, jakie teorie sama sobie na swój własny użytek do tej smutnej praktyki dziejowej dorabia. Przy bliższym poznaniu polskie "za wolność waszą i naszą" okazuje się niestety przysposobioną do celu autoegzaltacji lokalną wersją globalnych, iście szatańskich zabiegów "o nowy wspaniały świat".
A polski patriota, który tych niebezpiecznych związków nie zauważył i tego rodowodu się wypiera - a uwagi o genetycznym i nieuleczalnym "zlewicowaniu" polskiej inteligencji z oburzeniem odrzuca jako insynuacje - jest jak molierowski Grzegorz Dyndała, który, jak się okazało, sam nie wiedział, że mówi prozą.

Poza fundamentalizmem republikańskim
Biorąc pod uwagę wspomniane pobieżnie okoliczności, możemy bez ryzyka większego błędu założyć, że Polacy, którzy świadomie, a nie ledwie intuicyjnie pragną jeszcze jakiejkolwiek Polski, polskiego państwa - a zatem zdolni są do poważnej refleksji np. na zadany przez "Nasz Dziennik" temat - tacy Polacy muszą być dość egzotyczną mniejszością wśród stanowiącej na polskim terytorium zdecydowaną większość ludności postpeerelowskiej czy neosowieckiej. Że tak jest w istocie, tego mieliśmy dowód w całej serii spektakularnych manifestacji w minionym strasznym roku 2010. Od 10 kwietnia Polska racja stanu jest nieustannie kwestionowana już nie tylko przez ościennych mocarzy i ich ambasadorów, ale przez rzeszę tubylczych ochotników. Mnożą się dowody już nie jawnej obojętności, ale narastającej wrogości i agresji - wobec Polaków niechcących pochopnie wyrzekać się aspiracji do własnej państwowości. I wygląda na to, że w konfrontacji z całym tym neofolksdojczfrontem w Polsce, owych "n a s" ze stawianego przez redakcję "Naszego Dziennika" pytania nie wystarcza, by stawić czoła już nie tylko zagrożeniom zewnętrznym, ale nawet wewnętrznym.
To jednocześnie wiadomość dobra i zła w jednym. Dla klasycznego polskiego inteligenta, wdrożonego do bezkrytycznej akceptacji przesądów demokratycznych, taki bilans sił może mieć skutek obezwładniający. Jeśli bowiem jedyną drogą do wolnej Polski ma być wygrana w demokratycznych wyborach, jeśli jedyną opcją dozwoloną polskim patriotom ma być przegłosowanie hołoty, która na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie wołała: "Chcemy Barabasza!", to sprawa z góry wygląda na przegraną. Z takiego obłędnego założenia wynika bowiem logicznie, że pilnie nieodzowną akcję ratowania polskiej państwowości należałoby zawiesić do czasu, aż przekona się do niej odpowiednia liczba "młodych, wykształconych z wielkich miast". Za równie sensowną należałoby uznać koncepcję uzależnienia losu Polski od ewentualnego nawrócenia i publicznej ekspiacji towarzyszy generałów. Czas, by polscy patrioci zauważyli, że prawdziwie wolnej i wielkiej Polski - na miarę 1000-lecia swych dziejów - nie uda się ani "przegłosować", ani przy żadnym okrągłym czy kanciastym stole "wynegocjować".
Tu jednak czas na dobrą wiadomość: istnieje życie poza fundamentalizmem republikańskim. Dla świadomej opcji na rzecz polskiego patriotyzmu liczebność tłumów na Krakowskim Przedmieściu nie ma większego znaczenia, nie licząc doraźnych uciążliwości, które porównać można do komplikacji, jakie wnieść może w nasz dom banda agresywnych sublokatorów. Nie zapominajmy, że nie ludzka statystyka - ale raczej "Boża ekonomia" decyduje o najważniejszych sprawach. Wielkie projekty polityczne w istocie nigdy nie są sprawą "mas ludowych" - a bieg dziejów zmieniają raczej kameralne grona zdeterminowanych zamachowców (vide: rewolucje jakobińskie i bolszewickie). Czemuż więc losów sprawy polskiej nie miałaby przesądzić grupa świadomych celu "spiskowców" konsekwentnie działających na rzecz niepodległości?
Tu jednak otwiera się nowa przestrzeń, w której polski patriota - który zerwał linkę asekuracyjną frazesu demokratycznego - wystawiony będzie na szereg nowych niebezpieczeństw. Jedna jest w tej przestrzeni busola, której nie wolno mu wypuścić z ręki: imperatyw kategoryczny wierności Kościołowi (rzymskokatolickiemu, ma się rozumieć). To wbrew pozorom istotne zastrzeżenie - niektórzy bowiem z Polaków patriotów w ogólnej desperacji i na tle niewątpliwie szczerego zapału patriotycznego poobrażali się na Kościół. Albo też zobojętnieli na jego sprawy. I częstokroć doszli do przekonania, że walka o Polskę to sprawa tak ważna, że wolno i należy przedkładać ją nad dobro Kościoła. Niektórzy zapomnieli się nawet do tego stopnia, iż gotowi chyba o Polskę walczyć - jak mickiewiczowscy opętańcy - "z Bogiem i choćby mimo Boga" (vide: "Dziady" część III). Nic nowego - to jedna ze stałych pułapek polskiego patriotyzmu - stare błędy ćwiczone już na własnej skórze przez wielu skądinąd dzielnych naszych protoplastów, co ze szczerej tęsknoty za Polską zbłądzili i do lóż masońskich (jak ww. polscy jakobini, jak Lelewel i tylu innych z generacji wieszczów) i w szeregi armii bezbożników (Napoleona czy Garibaldiego).
Bo po cóż nam wreszcie ta Polska, jak nie po to, by się jeszcze kiedyś na coś przydać mogła Stolicy Apostolskiej? To powinien być oczywisty i wyraźny horyzont aspiracji polskiego patriotyzmu. Alternatywa jest bowiem jasna i straszna: jeśli nie po tej stronie, to po której? Lepiej więc zawczasu zabiegajmy o to, by w ostatniej bitwie szeregów armii Goga i Magoga nie zasilili przypadkiem jacyś zbałamuceni lub niedoinformowani Polacy.





Grzegorz Braun - ur. 1967 r., reżyser, publicysta, zdeklarowany monarchista; autor i współautor m.in. filmów dokumentalnych: "Plusy dodatnie, plusy ujemne", "TW Bolek", "Marsz wyzwolicieli", "Towarzysz generał", oraz ponad tuzina filmów z cyklu "Errata do biografii", który ostatnio zniknął z tzw. ramówki TVP 1; najnowszy film dokumentalny "Eugenika - w imię postępu" czeka na emisję w TVP 2.

Nasz Dziennik 28.01.2011












Homilia wygłoszona podczas Uroczystości poświęcenia Pomnika - Tablic Memorialnych ofiar Tragedii Smoleńskiej w Parafii p.w. św. Rocha w Białegostoku.


Radio Maryja, 2011-01-17


1. Od Gwiazdy Betlejemskiej do Krzyża na Kalwarii.Jeszcze wciąż jesteśmy pod urokiem duchowości Bożego Narodzenia. Kolędy, tak nam bliskie, nadal towarzyszą naszym modlitwom i spotkaniom. Nadal też wyczekujemy Gwiazdy betlejemskiej, jakby tej pierwszej i tej najważniejszej.
"O gwiazdo betlejemska, zaświeć na niebie mym!
Tak szukam cię wśród nocy, tęsknię za światłem twym."Tęsknimy za tym szczególnym światłem. Tęsknimy bowiem za jego źródłem, za Jezusem Chrystusem, lata nasze, nasz wiek temu nie przeszkadza. A każda chwila wydaje się być wigilijnym wieczorem. Kilkanaście dni temu doświadczyliśmy tego wszystkiego. Z jedną bardzo istotną różnicą. W miniony wieczór wigilijny wydawało się dla wielu z nas, dla wielu naszych rodaków, mieszkających w Polsce i poza jej granicami, że jakby opłatka było za dużo. Że kogoś brakowało przy stole, że tych nakryć pustych było więcej.
W jaki sposób ta gwiazda ma zaświecić nad naszym niebem, teraz i tutaj, w tę niedzielę, gdy znajdujemy się w kościele św. Rocha, zbudowanym również w kształcie gwiazdy, poświęconym Maryi, Gwieździe Zarannej? I mamy wziąć udział jeszcze w jednej ceremonii, w obrzędzie poświęcenia pomnika pamięci tych naszych Rodaków, którzy polegli pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 roku. A ten nowy Pomnik w swoim wyglądzie integruje się z architekturą i przesłaniem, które płynie ku nam z intencji, planów, treści, jakimi nas ubogaca ta świątynia, będąca wotum wdzięczności za skuteczną obronę przed bolszewizmem.







Pomnik bowiem wyrasta ze skały, która rozpękła się w kształcie krzyża, po którego obu stronach umieszczono nazwiska wszystkich, którzy oddali swoje życie, pielgrzymując do grobów tysięcy męczenników. Te nazwiska są jakby promieniami gwiezdnymi.
Przedziwna tajemnica życia i śmierci. Starożytni mędrcy przy spotkaniu w Jerozolimie z królem miejscowym zorientowali się, jaka na dworze panuje niechęć do Nowonarodzonego. A jednak podejmują wędrówkę, chociaż kolęda przestrzega:
"Mędrcy świata, złość okrutna,
Dziecię prześladuje.
Wieść okropna, wieść to smutna:
Herod spisek knuje."Gorąco było w czasie przygotowań do pielgrzymki czci i honoru, powinności i miłości. Niestety, nie zabrakło też rzekomych autorytetów, ludzi ze sfer wpływowych, którzy nie byli zbyt życzliwie nastawieni do tej idei, do tego zamysłu.
Usiłowano nawet zniechęcić, a jednak trzech mędrców nic nie odstraszyło od zamierzonego celu, chociaż ich gwiazda za jakiś czas także zamieni się w krzyż. Co więcej, ona stała się krzyżem. Kto przecież zrozumiał znaczenie gwiazdy, ten nie mógł uciekać przed krzyżem.
Ten Pomnik, Drodzy Mieszkańcy Białegostoku, podobnie stał się krzyżem, chociaż tak mocno zrośnięty z gwiezdnym planem kościoła św. Rocha. A może właśnie dlatego, jest na swoim miejscu. Łączy nas. Naszemu życiu daje wyraźne znak, jak mamy iść za Gwiazdą Betlejemską, aby dojść do krzyża. A krzyż jest naszą Bramą, jak podpowiada nam Norwid. Jest Bramą, która prowadzi nas do innej rzeczywistości, godnej człowieka, przygotowanej mu przez Tego, którego zwiastowało przyjście Gwiazdy betlejemskiej. On to na krzyżu odniósł największe zwycięstwo. I my dzisiaj, składając hołd Tym, którzy nie lękali się wyruszyć w swego rodzaju nieznaną drogę, jednocześnie wyznajemy naszą wiarę w prawdziwość każdego zwycięstwa, któremu patronuje krzyż.

2. Chrystus naszym Odkupicielem.Przedziwny jest rok liturgiczny w Kościele. Dotyczy i dokonuje się w czasie, ale nie jest czasem skrępowany. Mówi i przypomina o rzeczach tego świata, ale coraz wyraźniej wskazuje na przyszłość. O tym przekonują nas dzisiejsze czytania z Pisma Świętego.
Przez całe tysiąclecia ludzie oczekiwali na przyjście Syna Bożego. Prorocy opisywali takie czy inne okoliczności owego nadejścia. Św. Jan Chrzciciel w dzisiejszym fragmencie Ewangelii wyraźnie wskazuje na Jezusa z Nazaretu. Jezus jest Barankiem Bożym, który gładzi grzechy świata. Zstępuje na Niego Duch Święty i z Nim pozostaje. Jezus jest więc Synem Bożym. "To jest Ten, zapewnia św. Jan Chrzciciel, o którym powiedziałem: Po mnie przyjdzie Mąż, który mnie przewyższył godnością, gdyż był wcześniej ode mnie". Jan to dostrzegł, zrozumiał i uznał.
Czy my potrafimy zdobyć się na tego rodzaju wyznanie?! I okazać podobnie gotowość na przyjęcie i uznanie Prawdy, która przecież dotyczy nas, naszego być tutaj na ziemi i naszej przyszłości?
Św. Paweł jest pewien, że mieszkańcy Koryntu tak postąpili, oczywiście, ci, którzy przyjęli chrzest, "którzy zostali uświęceni w Jezusie Chrystusie i powołani do świętości wespół ze wszystkimi, którzy na każdym miejscu wzywają imienia Pana naszego Jezusa Chrystusa".
To imię towarzyszyło naszym Rodakom, Prezydentowi Rzeczypospolitej i wszystkim, którzy razem z Nim pielgrzymowali do Katynia. To właśnie tam, przy grobach naszych męczeńskich Rodaków wszystko miało się zacząć od Eucharystii, od komunii z Jezusem Chrystusem, Z tego względu był tam Biskup Polowy Wojska Polskiego, był Kapelan Prezydenta, było jeszcze siedmiu kapłanów, byli też ordynariusze polowi: prawosławny i ewangelicki.
To imię było w samolocie obecne z racji na samą misję. Prorok Izajasz zapowiadając przyjście na świat Mesjasza nazywa Go Sługą Pańskim. Nasi Rodacy byli także na służbie, na służbie Rzeczypospolitej, w trosce o pamięć historyczną, o duchowe, kulturowe i materialne dziedzictwo. Pragnęli dać świadectwo wierności, tym wartościom i tym zasadom, dzięki którym Polska nie zginęła, a ich wyrazicieli doczesne szczątki znalazły się w Katyńskim Lesie, gdzie przez całe lata nie mógł stanąć krzyż, a teraz nie można zbudować choćby niewielkiej kaplicy!
Prezydent Rzeczypospolitej wraz z małżonką i pozostali uczestnicy tej pielgrzymki pragnęli zadośćuczynić potrzebom serc i spełnić oczekiwania poety:
"A po tych wszystkich, którzy szli przed nami
Z krzykiem "Ojczyzna" - i z męką szaloną,
A po tych wszystkich, co ginęli sami,
Aby nas zbawić swoją krwią czerwoną,
Za śmierć dla jutra, za ten lot słoneczny,
O Polsko! Odmów: "Odpoczynek wieczny!...""(Pacierz za zmarłych, Oppman).
Więc, Polsko, jesteśmy. Modlimy się. Pamiętamy i nie tylko z racji na kolejny Pomnik, jaki stawiamy naszym Poprzednikom, poległym na służbie Ojczyźnie. Będziemy pamiętali z potrzeby serc, ze względu na wielkość ofiary. A wielkość ofiary, już nie pierwszy raz, najpewniej krzyżami się mierzy. Tych krzyży przybyło nam wiele. Poeta mówi o słonecznym locie. Ten lot rzekomo odbywał się we mgle. Ale dla nas pozostanie on lotem słonecznym, gdyż słońce było u jego początku i wierzę, że nie zabrakło światła Gwiazdy Betlejemskiej przy przejściu do domu Ojca. Zwłaszcza, że razem była Matka Najświętsza. Ona też poległa, jako że nie wypadało Matce pozostać nienaruszoną, gdy tak wielu Jej czcicieli ciała zamieniły się w proch.
Tylko kwiaty zostały. One najczęściej trwają przy krzyżu na każdym grobie.

3. A co jest z pamięcią historyczną?Coś pozostaje z przeszłości. W roku 2006, dziesiątego czerwca, w kolejną rocznicę pobytu Jana Pawła II, do Drohiczyna przybył Lech Kaczyński, Prezydent Rzeczypospolitej, aby ogłosić Dzień Podlasia. Powiedział wówczas: "Siedem lat temu Ojciec Święty, Sługa Boży Jan Paweł II był tu, jak zrządziła Opatrzność, po raz ostatni. Było znakomitym wręcz pomysłem, żeby ten dzień ostatniej wizyty apostolskiej uznać za Dzień tej dzielnicy Polski, której dzieje są niezmiernie skomplikowane, ale która istotnie pozostała wierna Bogu i Rzeczypospolitej. Stoimy tu na ziemi, która kiedyś przed wiekami była miejscem krzyżowania się różnych wpływów: [...]. Ale Podlasie to ziemia, która dziś i od wieków jest integralną częścią naszego kraju". W tym miejscu Prezydent wymienił wiele wybitnych osobistości, pochodzących z Podlasia, a obecnych znacząco w dziejach Polski. A następnie, mówiąc o potrzebach pewnych zmian w kierowaniu państwem dodał: "To ziemia, na którą w dzisiejszych, trudnych czasach, można liczyć. Bo choć Polska jest dziś od wielu lat niepodległa, choć Polska ma swoje sukcesy - i to sukcesy bardzo poważne - to ostateczna walka o kształt naszego kraju nie została jeszcze zakończona. [...]."
Przypominając te słowa trudno nie postawić pytania: a jak jest teraz? a co robimy, aby program i wizje Prezydenta znalazły wśród nas zrozumienie i zostały wprowadzone w życie?! A może należy dobrze przypatrzeć się naszym dziejom, aby najpierw jak najlepiej zrozumieć ich sens i z miłości do Ojczyzny podjąć odpowiednie działania.
Od ponad tysiąca lat Polska znajduje się w przestrzeni cywilizacji chrześcijańskiej. Początki nie były łatwe. Jak piszą wybitni historycy: "Chrystianizacja rozpoczęła długi proces wszczepiania się w uniwersalną całość. Od wieku X towarzyszy Polsce Kościół; mnożą się wzajemne wpływy i zależności, wzajemne przekształcanie się i uzupełnianie. Byłoby bowiem naiwnym uproszczeniem widzieć identyfikację Polski w Chrześcijaństwie tylko od strony recepcji. Powstająca czy trwająca Polska stale tworzyła Chrześcijaństwo. Wzajemne relacje ulegały przez wieki różnym przekształceniom. Nie można ich odrywać od historii ludzi i instytucji, od rozwoju pojęć i ich rozprzestrzeniania. W dobie piastowskiej przynależność do Chrześcijaństwa rzymskiego umożliwiła identyfikację elit i ukształtowanie państwa. Walka o samookreślenie Polski została wygrana przez pierwszych Piastów dążących do korony i przez pierwszych polskich świętych". (Michał Tymowski, Jan Kieniewicz, Jerzy Holzer, Historia Polski, Paryż 1986).
To bardzo ważnie stwierdzenie. W czasach jagiellońskich ta współpraca posuwa się nadal, do przodu. Nieco zaczyna się chwiać w okresie królów elekcyjnych. To wówczas ks. Piotr Skarga w Kazaniach Sejmowych będzie wołał: "najdziecie sześć szkodliwych chorób jej (Ojczyzny), które jej bliską śmierć (obroń Boże) ukazują, a jako złe pulsy źle jej tuszą. Pierwsza jest - nieżyczliwość ludzka ku Rzeczypospolitej i chciwość domowego łakomstwa. Druga - niezgody i roztyrki sąsiedzkie. Trzecia - naruszenie religiej katolickiej i przysada heretyckiej zarazy (co w naszych czasach oznacza chyba ideologię śmierci). Czwarta - dostojności królewskiej i władzej osłabienie. Piąta - prawa niesprawiedliwe. Szósta - grzechy i złości jawne, które się przeciw Panu Bogu podniosły i pomsty od Niego wołają". Niestety, nie wszyscy brali sobie do serca te ostrzeżenia. One są aktualne i dzisiaj, gdyż tylko gramatyka się zestarzała.
W czasach zaś rozbiorowych nie było polskich struktur państwowych. Cały ciężar przekazywania i pielęgnowania dziedzictwa narodowego spoczął na rodzinie i Kościele. I okazuje się, że podobnie jak za pierwszych wieków, nie brakowało rodzin patriotycznie świadomych i przybywało świętych. Kultura w tym czasie rozwija się ku zaskoczeniu wszystkich. Przybywa bohaterów narodowych. Po 123 latach niewoli Polska miała od czego zacząć i na czym budować. Z licznymi świętymi wkroczyliśmy w niepodległość, z patriotycznie nastawioną młodzieżą. Można było dzięki temu przezwyciężyć pierwsze trudności, odrzucić bolszewizm i przetrzymać kolejną wojnę światową oraz nie dać się podeptać przez następne pół wieku.
I znowu towarzyszą nam święci: Sługa Boży Kard. Stefan Wyszyński, Prymas Tysiąclecia, Jan Paweł II, bł. Michał Sopocko, bł. Jerzy Popiełuszko i setki tych, którzy przeszli przez zesłania i więzienia, pozostając wiernymi polskiemu etosowi.
Dobro wszakże nie jest dane raz na zawsze. Trzeba umieć je pielęgnować, bronić. Zło przecież nie śpi. Nadszedł nowy czas próby, próby niezbędnej, powiedziałbym nawet koniecznej. Polskość musi się odświeżyć, polskość musi się oczyścić. Dało się to zauważyć już w momencie narodzin "Solidarności". Chyba jednak wówczas byliśmy zbyt pewni naszych patriotycznych cnót.

4. Próby nadszedł czas.A wszystko w ogniu się próbuje. Tym kowalskim ogniem okazują się współczesne tendencje cywilizacyjne, na wszelkie sposoby zmierzające ku temu, aby oderwać człowieka od Stwórcy, od rodziny, od narodu, od kultury, od obyczaju i co więcej - od siebie samego. Człowiek bywa rozsadzany od wewnątrz. Deprecjonuje się małżeństwo i miłość, z miłością do Ojczyzny włącznie. I to jest ta zasadnicza różnica, która daje o sobie znać w podejściu do jakichkolwiek wartości, które się ośmiesza. Kilkadziesiąt niemal lat temu przestrzegał przed taką postawą nasz myśliciel Henryk Elzenberg, gdyż był zdania, że rzeczą najmniej wybaczalną jest nikczemna hierarchia wartości, czyli osłabianie ludzkich dążeń przez zaniżanie wymagań, zwłaszcza moralnych.
Kilkanaście lat temu, popularny podówczas dziennikarz przestrzegał (Sandauer), "że pod sztandarami "Solidarności" noszącymi insygnia katolickie zgromadziła się liczna gromada ateistów, działaczy KOR-u, którzy w imię celów politycznych postanowili walkę z Kościołem odłożyć na później. W trockistowskich "Les Nouvelles Litteraires", które od miesięcy rozpisują się w tonie apologetycznym o KORze i "Solidarności" i o ich związkach z Kościołem, gdy tylko nadarzała się okazja zaatakowania Ojca Świętego [...] natychmiast przystępują do ataku, zapewniając o swoim sojuszu z Kościołem" (J. Dobraczyński, O każdego człowieka, Warszawa 1987, s. 67). Tak było nieco wcześniej, to zdarza się i teraz.
My niekiedy mówimy, może też tak myślimy pod wpływem niektórych dziennikarskich sugestii, że brakuje nam Prymasa Tysiąclecia. I jest w tym wielka prawda. Ale, czy w obecnej dobie ci sami dziennikarze życzliwie potraktowaliby Jego wypowiedź: "Dla nas po Bogu największa miłość to Polska! [...] Mamy obowiązek chrzcić i nauczać Naród Polski oraz upominać się o uszanowanie naszej kultury rodzimej, narodowej...".
I oto współczesny komentarz: "Już słyszę te medialne wrzaski i drwiny, że nacjonalista, anty-Europejczyk, że "średniowiecze" i wstyd za granicą. A w roku1974, kiedy kard. Wyszyński wypowiedział te słowa, słuchano go z atencją". "A dziś - zauważa ten sam Autor - nie! Zdecydowanie nie jest to czas mężów stanu, proroków i mędrców. To czas oszustów intelektualnych i manipulatorów, czas celebrytów znanych z tego, że są znani." ("Idziemy", 12. XII. 2010, str. 9).
Ale czy można z tym się zgodzić? Czy można pozostać obojętnymi? Czy mógł Prezydent Rzeczypospolitej i towarzyszący Mu nasi Rodacy zapomnieć o 70-tej rocznicy Męczeństwa tysięcy Polaków, którzy oddali swoje życie za Polskę Piastów i Jagiellonów, czasów elekcji i rozbiorów, wszystkich powstań i wszystkich wojen, wszystkich wygnańców i zesłańców, wszystkich rozstrzelanych, powieszonych i zagłodzonych; za Polskę jakże wspaniałej kultury, za Polskę świętych, matek i ojców, za szare szeregi i za tych, co będą ginęli potem?
Czyż można zgodzić się z tym, czego obawia się niezłomny poeta, gdy o tych
Męczennikach pisze:
"są aby świadczyć Bóg policzy
i ulituje się nad nimi
lecz jak zmartwychwstać mają ciałem
kiedy są lepką cząstką ziemi [...]
potężny głos zamilkłych chórów
tylko guziki nieugięte
guziki z płaszczy i mundurów" (Zbigniew Herbert, O Katyniu).
Nie tylko, drogi Zbigniewie Herbercie, nie tylko. O nich będzie świadczyć na wieki Lech Kaczyński, Prezydent Rzeczypospolitej, który w pobliżu owego miejsca oddał swoje życie. O nich będzie świadczyła Maria Kaczyńska - Małżonka Prezydenta, przez Mackiewiczów tak bliska katyńskiej ziemi. I trzeba w tym miejscu wymienić Ryszarda Kaczorowskiego, Białostoczanina, ostatniego prezydenta na uchodźctwie, biskupów Tadeusza Płoskiego i Mirona Chodakowskiego. Na zawsze pozostanie świadkiem Krzysztof Putra, marszałek Sejmu, ale też Moniuszko Justyna i Gosiewski Przemysław. To tylko, to aż osiem osób mających związek z Białymstokiem, z województwem Podlaskim. W dniu dzisiejszym wspominamy wszystkich, którzy 10 kwietnia zginęli pod Smoleńskiem, także pozostałych osiemdziesięciu ośmiu. Ich imiona na zawsze wpisujemy w księgę naszych serc i serc następnych pokoleń.
Do Smoleńska bowiem udali się, aby dać świadectwo prawdzie, aby wyznać publicznie miłość do Polski. Bo Polska to wprawdzie kraj tylko, to państwo, ale też to historia i kultura, czyli inaczej Polska to jedna z największych wartości.
Bohater "Dewajtisa" na wieść o sprzedaży lasu ze starożytnym dębem bolał "Tyle wieków on stał i wszystko przetrwał! Dziesiątki pokoleń go strzegło, broniło, aż Bóg za karę takich zesłał, co ni pamięci, ni ducha ojców w piersi nie mają. Najcięższy to dopust i próba! Co my warci bez pamięci starej sławy i cnoty? Skąd my ją odbudujemy i utrzymamy?" (Dewajtis, str. 206).

5. Końcowe przesłanie.Ukochani, Bracia i Siostry, Rodacy! Pochyleni w pokorze przed Panem nieba i ziemi, dziękujemy całym sercem i duszą całą za to wszystko, co pozwala nam wciąż od nowa odkrywać piękno i znaczenie, ważkość i wartość bycia Polakami.
Chcemy podziękować za wszystkich, którzy od ponad tysiąca lat tworzyli to, co składa się na Polskę, co Polskę stanowi. W sposób szczególny pochylamy się nad prochami, pozostałymi po całopalnej ofierze, jaką złożyli Pielgrzymi z Prezydentem Rzeczypospolitej na czele. Krew pozostała pod Smoleńskiem, w pobliżu ofiar Katynia. Prochy powróciły do Kraju.
Panie Prezydencie, drodzy Rodacy Współmęczennicy, przepraszamy Was, żeśmy nie zabezpieczyli Wam tej podróży, ale jedno chcemy Wam przyobiecać, że pamięć o Was zabierzemy ze sobą i jako najcenniejszy dar, a zarazem pamiątkę będziemy przekazywać naszym następcom, bez względu na to, ile to nas będzie kosztowało. Wasza przecież ofiara to najcenniejszy dar, jaki złożyliście Ojczyźnie. A ten Pomnik wyrosły na gwieździe, dojrzały w krzyżu, będzie stałym świadkiem! Pomnik wsparty na polskim kamieniu.
On także sprawia, że ta szczególna ofiara, na ołtarzu Ojczyzny złożona, wpisuje się w najcenniejsze momenty naszych dziejów. I dlatego byłoby mi trudno nie odwołać się na koniec do naszego Wieszcza, zwłaszcza że z Nowogródka jest tuż, tuż i do Katynia i do Smoleńska.
On był świadkiem, jak blisko dwieście lat temu wywożono na Sybir polską młodzież, w wśród niej był także Janczewski.
"A wtem zacięto konia, - kibitka runęła -
On zdjął z głowy kapelusz, wstał i głos natężył,
I trzykroć krzyknął: "Jeszcze Polska nie zginęła." [...]
Ta ręka i ta głowa, zostały mi w oku,
I zostaną w mej myśli, - i w drodze żywota
Jak kompas pokażą, powiodą gdzie cnota:
Jeśli zapomnę o nich, Ty Boże na niebie
Zapomnij o mnie."
Pod Smoleńskiem Polska otrzymała kolejny kompas, zachętę do pamięci i duchowe wsparcie!. Tego zapomnieć się nie da! O tym pamiętać trzeba! Amen!















**********************************************************************************







Temida Stankiewicz-Podhorecka



"Proszę Państwa, wszelkie podobieństwo do osób i sytuacji jest całkowicie przypadkowe. W razie wątpliwości wszystkie zarzuty i pretensje proszę kierować na adres Juliusza Słowackiego, Adama Mickiewicza, Stanisława Wyspiańskiego, Mariana Hemara" - tymi słowami rozpoczyna się znakomite przedstawienie Barbary Dobrzyńskiej "Polska - ale jaka?". Aż trudno uwierzyć, iż teksty wykorzystane w spektaklu zostały napisane nie dzisiaj, ale w XIX i XX wieku. Ich aktualność momentami jest wręcz porażająca. A pamiętać należy, iż powstały w czasie, kiedy Polska była pod zaborami.




Po gongu zza kulis wychodzi cały zespół wykonawców, niosąc sztandar z napisem: "Bóg, Honor, Ojczyzna", i wołając: "Polska! Polska!" - to nawiązanie do słynnego wiersza Juliusza Słowackiego "Szli krzycząc: "Polska! Polska!" (...) Wtem Bóg z Mojżeszowego pokazał się krzaka,/ Spojrzał na te krzyczące i zapytał: 'Jaka?'." Ten prolog stanowi zarazem motto całego spektaklu.

Gdy Słowacki pisał ten wiersz, Polska znajdowała się w niewoli. Tęsknota za uwolnieniem Ojczyzny z zaborczego jarzma przejawiała się w całej twórczości naszych wielkich romantyków. Ale w wierszu Słowackiego odzyskanie wolności nie jest celem ostatecznym. Bo jaka ma być ta Polska, kiedy już wybije się na niepodległość? Czy wszyscy, którzy wołają: "Polska!", rzeczywiście szczerze i dobrze jej służą? Bo dziś umieszczanie na billboardach haseł ze słowem "Polska", a także szafowanie nim w rozmaitych przemówieniach kierowanych z prezydenckiego czy premierowskiego stołka ma przecież charakter wyłącznie wizerunkowy. Juliusz Słowacki już dawno to przewidział, pytając w wierszu: jaka Polska?

Przedstawienie Barbary Dobrzyńskiej także stawia to pytanie.

Temu służą fragmenty "Grobu Agamemnona" Juliusza Słowackiego, "Pana Tadeusza" Adama Mickiewicza, "Wyzwolenia" Stanisława Wyspiańskiego ze słynnym monologiem Konrada:

"Warchoły, to wy! - Wy, co liżecie obcych wrogów podłoże, czołgacie się u obcych rządów i całujecie najeźdźcom łapy (...).

Wy lokaje i fagasy cudzego pyszalstwa, którzy wyciągacie dłoń chciwą po pieniądze (...).

Warchoły, to wy, co się nie czujecie Polską...".

W znakomitej interpretacji Jana Kasprzyka z ogromną mocą wybrzmiewają słowa Wyspiańskiego, które niejednokrotnie były pomijane w inscenizacjach "Wyzwolenia" w czasach PRL. Pewnie i dzisiaj salonowe środowiska wolałyby je wymazać.

Spektakl ma formę słowno-muzyczną. To rodzaj kabaretu literackiego w najlepszym gatunku. Kanwą przedstawienia są teksty naszych wielkich romantyków, a także neoromantyka Wyspiańskiego. Cała pierwsza część zaś zasadza się głównie na tekstach Mariana Hemara - jego wierszach, lirykach, skeczach, piosenkach. Swój wspaniały aktorski talent komediowy potwierdził już kolejny raz Witold Bieliński, rewelacyjnie parodiując Władysława Gomułkę i Bolesława Bieruta. Znakomicie też zaprezentował wiersz Hemara "Leniuch". Nie zabrakło Hemarowskich "Dziadów" z Barbarą Dobrzyńską i Zuzanną Lipiec jako Szekspirowskimi czarownicami. Świetna, z poczuciem humoru i ciekawie pomyślana scena. Zabawnie prezentują się "Dwa aniołki", czyli Lewek Trocki w wykonaniu Jana Kasprzyka i Stalinek - w tej udanej roli Tomasz Bieliński kroczący śladami swego ojca Witolda Bielińskiego. Także Zuzanna Lipiec znakomicie akcentuje zabawne pointy w wierszu "Maryla" (oczywiście Wereszczakówna).

Obok scen ogromnie śmiesznych, opartych na tekstach satyrycznych Hemara, jak "Kongres hien, panter i tygrysów" czy "Narada satyryków", pojawiają się motywy utrzymane w tonacji lirycznej zadumy. Z wielkim wyczuciem Hemarowskiego liryzmu i tęsknoty za Polską piękną piosenkę "Słowiki" śpiewa Leszek Golański, który prowadząc program, niejako wciela się w postać samego Hemara. A w przedwojenne klimaty kabaretowe wprowadza Ewa Gnatkowska wykonująca piosenki Hanki Ordonówny. Natomiast klimaty operowe jawią się dzięki "Kotom" Gioacchina Rossiniego, rewelacyjnie "wymiauczanym" - nawet koloraturowo - przez damski duet Zuzannę Lipiec i Barbarę Dobrzyńską, która dysponuje wspaniałym operowym głosem o pięknej, głębokiej barwie.

Autorka scenariusza i reżyserka spektaklu Barbara Dobrzyńska tak ułożyła całość, że znane teksty i piosenki zyskały dodatkowe konteksty i wybrzmiewają dziś niezwykle aktualnie.

Im bliżej końca, tym poważniejsza tonacja spektaklu. Wiersz Hemara "Ojczyzna" w wykonaniu Jana Kasprzyka budzi prawdziwe wzruszenie. A Hemarowski "Testament Chopina" tak pięknie, głęboko i przejmująco wypowiedziany przez Barbarę Dobrzyńską sprawia, że w wyobraźni słyszymy mazurki i polonezy Chopina, który "cudem jakimś wziął Ojczyznę w dłonie..." (M. Hemar).

Zwieńczeniem spektaklu, znakomicie harmonizującym z prologiem, są słowa ks. kard. Stefana Wyszyńskiego zaprezentowane przez Barbarę Dobrzyńską. Wygłaszane z towarzyszeniem muzyki Chopina brzmią mocno, jednoznacznie i są bardzo potrzebne: "Jesteśmy u siebie w domu, we własnej Ojczyźnie. (...) Na każdym progu walczyć będziemy, aby Polska Polską była! Aby w Polsce po polsku się myślało. Aby w Polsce polski duch Narodu chrześcijańskiego czuł się w swobodzie i wolności".

To znakomity spektakl, wspaniale zagrany przez cały zespół. Przedstawienie doskonale wyreżyserowane, spójne artystycznie, z jasną i czytelnie poprowadzoną myślą, z wyraziście zaznaczonymi pointami i ważnym, głębokim przesłaniem w formie pytania: czy dziś wiemy już, do jakiej Polski tęsknimy?




"Polska - ale jaka?", scenariusz i reżyseria Barbara Dobrzyńska, akompaniament Witold Wołoszyński, spektakl prezentowany w Centrum Kultury Civitas Christiana, Warszawa, ul. Piękna 16 B.




NASZ DZIENNIK - 25 listopada 2010