Znikająca Europa

 Barczewo

Pojechałem aby zobaczyć ....
            W Barczewie pojawiłem się około dziesiątej w sobotę. Kropił deszczyk było ciepławo. Zatrzymałem się obok cmentarza, który znalazłem na skraju miasta. Chciałem sprawdzić, kto tu leży z przyjaciół Libschera, jacy w ogóle tu leżą ludzie - nazwiska wiele potrafią powiedzieć o mieszkańcach. Nie było to jednak właściwe miejsce do konfrontacji historycznej. Cmentarz na skraju obecnego miasta - za daleko. Musi tu być jeszcze jakiś starszy cmentarz, na tym najstarsze pochówki pochodzą z lat 60. Pojechałem na rynek, zatrzymałem się obok ratusza. Przed jakimś sklepikiem, na deszczu dyskutuje grupka ludzi. Patrzą na mnie -  czego ten facet z aparatem tu szuka? Idę w kierunku kościoła. Tabliczka mówi, że ten zabytek pochodzi z XIV wieku. No tak to Warmia, tu nie ma drewnianych kościołów, tylko stara cegła i gotyckie monumentalne świątynie. Wszystko naprawdę stare, obdrapane i nie powiem, że zadbane. Widać jednak z jakim rozmachem zbudowane.

   Teraz wejdę w uliczki, między dawne domki Warmiaków - dobra niech będzie Niemców. "Tu nie ma co zwiedzać" słyszę rozmowę za plecami. Kilka zdjęć zrujnowanych zaułków. Domki ze zwałami brudnego śniegu prze drzwiami, na końcu ulicy kościół ewangelicki, zbudowany dla odróżnienia z nielubianej przeze mnie ruskiej, żółtej cegły. Niestety bramka zamknięta na cztery spusty, nie da się nic ciekawego zrobić, chyba, że wdrapię się na płot. Na płot -  nie ma co. Jest jednak coś niezwykłego za tym płotem. Widzę wielką łysą głowę wykutą w granicie. Co to może być? Dlaczego nie na jakimś honorowym miejscu, tylko gdzieś tu porzucona ta głowa. Oj będę miał zagadkę do konkursu dla naszego mistrza Ryśka!
     Od południa Barczewo opływa rzeczka Pisa, właściwie to kanał Pisy, który odprowadzał wodę ze stawu młyńskiego do młyna, tartaku, elektrowni, jednym słowem do mini dzielnicy przemysłowej przedwojennego miasteczka. Ze świetności przemysłu zostały tylko wspomnienia w postaci ponurych budowli nad rzeką. Trzy mosty w odległości cichego szeptu jeden od drugiego, pozostałości przydomowych, "weneckich" przystani oraz urokliwe ogródki nad wodą.
    Na prawym brzegu kanału wjazd do miasta zamykała kiedyś brama zwana Olsztyńską. Przed bramą kapliczka, chyba jedyna świeżo odmalowana budowla w mieście. Ta brama zatrzymała kiedyś zarazę, mówi do mnie jakiś starszy pan, widząc moje zainteresowanie figurami na kolumnach bramy. Oczywiście zna imiona postaci pilnujących spokoju miasta, ale ja jak zwykle nie zapisałem. Ta kapliczka natomiast to na pamiątkę ofiar zarazy, opowiada. Były tu XVI wieczne krzyże, ale je ukradli w biały dzień. Podjechał samochód, wysiadło dwóch facetów i zabrali zabytkowe krzyże, niby na polecenie burmistrza do renowacji. Tyle było ich widać.
Pan tu mieszka od dawna?  Przyjechałem po wojnie jako wypędzony Polak z Ukrainy. Może pan znał Lipschera, czytałem o Barczewie książkę napisaną przez niego. Pewnie, że znam. Chodziliśmy do jednej klasy, siedziałem w ławce za nim. No proszę, nie trzeba szukać daleko, aby się przekonać jakie mają zdanie o historii opisywanej przez Lipschera, jego szkolni koledzy Polacy.  Jak pan myśli, tutejsi Niemcy po wojnie przeżywali bardzo trudne czasy. My też mieliśmy bardzo trudno. Urodziłem się pod Lwowem, tam jest moja ojczyzna. Mieszkam w Barczewie niemal całe życie, ale to na Ukrainie zostało moje serce, tu jestem tylko bo muszę.  Lipschera widziałem w Barczewie ale nie można było się do niego dopchać – obchodził swoje urodziny.
Niestety musiałem przeprosić pana Władysława.  Zdjęcia czekały. Zaprosił mnie gdy będę tu ponownie na herbatkę, to dokończymy rozmowę.
    Teraz już chciałem szybko zobaczyć to co najważniejsze: rynek miasta z kamienicami, piękny gotycki kościół parafialny, staw młyński  - obecnie zwany więziennym, no i oczywiście więzienie. Poszedłem nad staw w okolice więzienia. Wrażenie niesamowite, szczególnie, że w pamięci mam obraz z lat dziecięcych. Barczewo kiedyś dla chłopaka, który mieszkał w sąsiednim Biskupcu było najgorszym miejscem gdzie można było trafić. Nie tylko więźniowie, szczególnie  zbrodniarz wojenny Koch, który oczekiwał tu na wykonanie wyroku kary śmierci, byli  przerażający.  Ale wszyscy mieszkańcy  wydawali nam się wtedy skażeni. Przecież tu mieszkali klawisze, którzy codziennie wiele godzin przebywali za murami więzienia.
   Więzienie znajduje się na terenie dawnego klasztoru franciszkańskiego. Nad murem wysokim na jakieś 6 metrów góruje wieża kościoła.  Droga do bramy prowadzi przez kładkę nad kanałem młyńskim, obok kościoła św. Andrzeja i fragmentów murów obronnych miasta. Kościoła za murem raczej nie będę zwiedzał, chyba  nie jestem aż tak oddany PolskimKrajobrazom. Trochę się zdziwiłem, że obok muru prowadzi ścieżka i można z niej coś zobaczyć z  bliska. Ciekawił mnie strażnik z karabinem na wieży, czy nie będzie miał uwag do mojego aparatu.  Co prawda nie miał, ale ja i tak czułem się jakoś nieswojo robiąc zdjęcia. Przecież jeszcze niedawno na każdym kiblu PKP wisiał znak: zakazu fotografowania. Co dopiero wiezienie, gdzie jeszcze niedawno siedział ostatni polski więzień polityczny - Szaniawski, a przed nim Michnik, Moczulski i większość polskich opozycjonistów. Od strony stawu duże wrażenie robi zamurowana obecnie brama kolejowa. Kolczaste druty, kolejowa brama i bocznica, jakoś mi się jednoznacznie źle kojarzy.
     Poszedłem ścieżką zobaczyć jak wygląda więzienie z drugiej, frontowej strony.  Tu jakoś pogodniej. Słońce przebłyskuje, wzdłuż więziennego mury, jak po  deptaku, dziarsko maszerują dziewczyny. Chyba tubylcy już się przyzwyczaili do spacerów pod okiem strażników na wieżyczkach.
     Kościół parafialny, gotycki, interesujący. Wygląda normalnie, no może tylko moje odczucie przygnębiającego Barczewa potwierdza fakt, że wchodząc do kościoła napotkałem  pośpiesznie wychodzący niewielki  oraszak pogrzebowy. Dzwonnik, który okazał się proboszczem przeegzaminował mnie oczywiście na okoliczność moich złodziejskich planów, ale gdy usłyszał o PolskichKrajobrazach, to o dziwo okazało się, że czasami do nas zagląda, no i  już nie miałem dalszych problemów.
        Po wyjściu z kościoła zostały mi do sfotografowania jeszcze kamieniczki na rynku, muzeum Nowowiejskiego no i poszukanie starego cmentarza.
        Tu w Barczewie nie trzeba o nic się pytać. Sami mieszkańcy interesują się tym co tu robisz.  Ja miałem szczęście do dziewczynki z pieskiem na spacerze. Zrobiłem jaj fotkę na drzewie i już byliśmy przyjaciółmi. Podeszła do mnie i zapytała: Lubi pan robić zdjęcia? Bo moja mama lubi. Najbardziej lubi robić zdjęcia kaczkom i łabędziom nad stawem. Chodźmy nad staw, zaproponowała. Nad stawem oczywiście musiałem zrobić zdjęcie kaczce, szczęśliwie łabędzi nie było.
Później zaprowadziła mnie na dawny cmentarz.
Od strony bramy nie było wiele widać, tylko drogę z kocich łbów pod górę, na końcu której stał stary drewniany krzyż.  Zaczął kropić deszcz. Za krzyżem już tylko przygnębiający widok błota i zdewastowany cmentarz. Nieliczne wystające krzyże nagrobne, połamane przez wandali nagrobki / moja przewodniczka wskazała mi grupkę wyrostków pijących bełta -  to tacy to robią!/
Widziałem już wiele porzuconych cmentarzy, ale tak zdewastowanego i zaniedbanego jeszcze nigdzie nie 
spotkałem.
       „Barczewo w Europie”? Pomyślałem schodząc brukowanym wąwozem z góry cmentarnej. Nie udało się przez tyle lat pogodzić , co ja mówię, nawet odrobinę zbliżyć mentalnie starych i obecnych mieszkańców tego małego miasteczka.  Bruzda wojenna jest chyba nie do zasypana. Tak jak za moich młodych lat na ewangelickim cmentarzu w Biskupcu, pochowani byli jacyś dziwni ludzie nie bardzo godni jakiejkolwiek naszej polskiej pamięci. Tak tu po tylu latach pozwala się na dewastowanie  niemieckich starych grobów. Grobów rodzin : Liszewskich, Romanskich, Rizkowskich, Antona Rikowskiego, Kaufmanów, Marthy Anielski, Rossy Brosch.
Bardzo smutne to Barczewo w Europie - było - jest, ale mam wielką nadzieję, że nie będzie.