czwartek, 28 listopada 2013


 Pejzaże Harasymowiczowskie    Wolna Grupa Bukowina 



Kiedy wstałem w przedświcie a Synaj
Prawdę głosił przez trąby wiatru
Zesmreczyły się chmury igliwiem
Bure świerki o góry wsparte
I na niebie byłem ja jeden
Plotąc pieśni w warkocze bukowe
I schodziłem na ziemię za kwestą
Przez skrzydlącą się bramę lackowej

I był Beskid i były słowa
Zanurzone po pępki w cerkwi
Baniach rozłożyście złotych
Smagających się z wiatrem do krwi

Moje myśli biegały końmi
Po niebieskich mokrych połoninach
I modliłem się złożywszy dłonie
Do gór do madonny Brunatnolicej
A gdy serce kroplami tęsknoty
Jęło spadać na góry sine
Czarodziejskim kwiatem paproci
Rozgwieździła się bukowina





*****

poniedziałek, 25 listopada 2013

Caryca i zwierciadło     Janusz SZPOTAŃSKI



Przed lustrem wdzięczy się Caryca,
własna uroda ją zachwyca.
To gęstych brwi unosi chaszcze,
to swych podbródków sześć pogłaszcze,
to delikatnym ruchem dłoni
poprawi bujnych włosów sploty,
to w głaz swych niezgłębionej toni
zatopi wzor pełen tęsknoty,
to znów rozchyli ust pąkowie
i ticho: „Kak krasiwa!” powie.
Da, kak krasiwa i mogucza!
Zadumy ją ogarnia tucza,
bo pojąć trudno wprost, gdzie sięga
jej władza, wpływy i potęga!
Bezkresny step i Gimałaje,
wostoczne i zapadne kraje,
rozlewnyj Don i rwistyj Terek,
archipełagrów dlinnyj szereg;
jej Białe są i Czarne morza,
południa żar, polarna zorza,
którą wynalazł Łomonosow,
by oświetlała carski tron,
i w której blasku wielki Soso
milionom podejrzanych osób
zgotował zasłużony zgon.
A liczne ludy, te jej raby:
i Kazach — na umyśle słaby,i gnuśny Rus, i Gruzin dumny,
milkliwy Żmudzin, Polak szumny,
Ormiaszka chytry, Tunguz dziki,
Bułgar i Węgier, Prus i Czech;
wyliczać by tu długo, ech —
wszystko Carycy niewolniki!
Wielkie jest carstwo Leonidy,
mimo że wciąż w nim mącą Żydy!

Właściwie już ideał bliski:
tak wszystkich trzyma się za pyski
w ogromnym tym Koncłagrze Mira,
że gdyby ożył Piotr Wielikij,
zdumienia wydałby okrzyki;
daże Jekatierina — zdzira
z francuska by skazała, że
„Quel diable, je suis enchantée!”

A jeśli ktoś zbyt głośno piśnie,
że twarda ręka zbyt go ciśnie,
gdy się zbuntuje czy rozpłacze,
to zaraz się zjawiają wracze
i za te krzyki, fochy, dąsy
biorą go na elektrowstrząsy.

I znów zatapia w szkle zierkała
Caryca osowiały wzrok,
bo się jej głowa skotłowała
czerez tych myśli kipiatok.
Szczęściem pod ręką stakan stoi,
z ożywczych czerpią usta zdroistuprocentowy blisko płyn.
Ach, jak rozgrzewa! Ach, jak pali!
Spirit, a eto znaczyt — duch.
Jeszcze króciutki wydech — chuch —
i dusza płynie już po fali
i już na wszystko naplewat'!
Ach, swołocz! Bydło! Wory! Bladzie!
Im tolko nużen knut i pałka!
Im tolko nużna tiurma!, kat!
A ja? Ja jestem liberałka,
bezumno liubliu ja Zapad!
Te ich gorody, magaziny!
Gdzie u nas pójdziesz w magazin?
Te ich ulice, limuzyny!
Niet u nas takich limuzyn!
W Pariże, w Łuksemburżskom Sadzie —
kakie dziewuszki, kakie bladzie!
A szutki kakie, kakie sztuki!
Wot zaszła tuda w restoran,
brosiła żeton w awtomat
i wot, wytrysnął zeń fontan
i czudne się rozległy zwuki!
Wot Jeuropa, wot kultura,
a u nas czto — wsio dzicz i dzicz!
Przez tysiąc lat ich batem ćwicz
i czto dumajesz, że wyćwiczysz
z toj durnoj, tupoj, tiomnoj dziczy?


Caryca szybko w dłonie klaszcze:
mgnowienno zjawia się służaszczyj —siwy pałkownik KGB,
ruki po szwam i pierś wypręża,
wiernopoddańczy wzrok wytęża,
by zgadnąć, co władczyni chce.
„Durak, nalewaj, stakan pustyj!
Rozpylaj w krąg odiekołon,
bo wozduch tiażkij. Tiepier won!”


I znowu rubinowe usta
wchłaniają życiodajne żary.
I oto jak są zmienne gusta,
jak zmienne są nastroje caryc!
Zwężają sie szerokie głaza,
już w nich nie płonie blesk ałmaza,
tylko pogarda, złość i mrok.
„Imperialisty — szepcze — gady!
Uśmiechy ślą, a knują zdrady!
Razkryj im sierdce, otwórz duszę,
a oni w krik, że Żydków duszę!
Protestacyjne ślą bumagi,
że Jakubowski wszedł do Pragi!
Kowarnyj i mierzawyj Zapad!
Niech by się wreszcie k czortu zapadł!
A gdyby tak, kak radzi Greczko
zbombardirowat' ich troszeczko,
a potem zdiełat' im «ura!!!»?
Wot, pohulałyby Kazaki!!
Ten Greczko, czto on się tak pcha?
Kto on właściwie? Kto on taki?
Czto u mych stóp tak skuczyt on?«Barinia — prosit — daj prikaz!»
A chytrość bijet jemu z głaz,
chce wpełznąć gad na carskij tron!”


„Nu, jeszcze jeden stakan, Zachar!
A potem czaj, konfiet i sachar.
Nic nie rozjaśnia tak jak wódka!
A żyźń eto głupaja szutka!
Kto eto skazał? Lermontow?
Obrazowanna ja głuboko!”
I intelektualne oko
zagłębia się w zwierciadła toń.

Caryca nowe ma widzenie,
że jest nie tylko piękna, dumna,
lecz nade wszystko dobra, umna
i nieszczasliwa jest szalenie.
Zewsząd ją otaczają płazy,
miełkije ludzie, prosto — karły,
dworaków przypochlebny tłum,
a za oczami — knują spiski!
Czużen im gornych myśli szum,
czuże im jarkie geńja błyski!
Im tolko w głowie — wodka, żopa,
a mnie się marzy wsia Jewropa!
Wy dury! wory! wy sobaki!
Znajecie, ile tam bogactwa?
Nie strwonisz go przez piaćset let
nawet takiego jak tu władztwa!
Skolko tam dworców, ermitaży,
kakije tam priekrasne kremle!A wy — by wsio to spalić, zżarzyć,
a wy — by wsio to zrawniat' z ziemlej!
Wsio by chotieła rozjebat'
odna z drugoj głupaja swinia!
A czto to — nużna nam pustynia?
Wied' pustyń u nas oczeń mnogo!
Nam nużno kuszat', nużno brat'!
Nu, sprasziwaju was, od kogo?
Niet, niet, kowarnyj moj Andriej,
dumajesz chitryj ty kak zmiej?
Kuda chitrieje Leonida!
Niszczyć swą zdobycz — kakij smysł?
Zdzieś subtelniejszy nużen zmysł,
zdzieś tolko moj się urok przyda!
Atomnych nielzia nam kartaczy,
nam nada tolko oduraczyć!


Duraczyć — to specjalność caryc.
To jest po prostu nie do wiary,
jakie miewają tu pomysły,
jakie odnoszą tu sukcesy
i jakie łapią się umysły
na niewybredne ich karesy!
Tę trudną sztukę duraczenia
na szczyty wzniosła od niechcenia
Jekatierina Wielikaja.
Ach, jak te twarde lizał stopy
kwiat oświeconej Europy,
jak na wyścigi cała zgraja
Wolterów, Russów, Diderotów,z poważną miną, bez wymiotów,
na cześć jej układała ody —
patronki nauk i swobody,
gdy ta dusiła twardą ręką
każdą myśl wolną, a narody
za kark chwytała tak kak koszkę
i przenosiła na wschód troszkę.
Gdy to wcielenie gumanizma
humanitarnie niesłychanie
stłumiło chłopów swych powstanie
(„wot, kak gumanno” — myśli głowa
na pal wbitego Pugaczowa),
kiedy zesłała Radiszczewa
i Polszy sjeła kawał spory,
tłum postępowców ją opiewał,
wielbiły liberalne chory.
Wot krasawica! Wot mistrzyni!
Nieważne czto, ważne kto czyni!

A Soso? Kakie czudne wąsy!
Pod wąsem pykał sobie z trubki,
a że się wkoło słały trupki,
czy kto powiedział na to co?
Były z powodu tego dąsy?
Chwalił go Wells i Bernard Shaw,
a daże słynny Russeł łord.
Raził jewo tot całyj mord —
te łagry, tiurmy, kaźnie? Niet!
Mołodiec Soso! Wot kokiet!

 Bo nic nie wzrusza tak Zachodu,
jak szum frazesów o wolności.
Możesz pół świata zakuć w dyby,
strzelać w tył głowy, łamać kości,
ale bredź przy tym o ludzkości,
o Lepszym Jutrze, Wielkim Świcie,
a wyjdziesz na tym znakomicie!
Wot Gitler, kakoj to durak!
On się przechwalał zbrodnią swoją!
A mudriec to by zdiełał tak:
Nu czto, że gdzieś koncłagry stoją?
Nu czto, że dymią krematoria?
Taż w nich przetapia się historia,
niewoli topią się okowy,
powstaje sprawiedliwszy świat,
rodzi się typ człowieka nowy!
I czto, nie miałby wtedy on
gumannych w krąg apołogietów,
co pieliby, kak on jest miły,
a kakij kapitalizm zgniły?
Wsadzać na czapku główkę trupią,
o, Boże moj, kak eto głupio!
Na czarne — „białe” mówić nada,
bo to przemawia do Zapada;
na knuty, kaźnie i tortury —
że to gumanne manikiury!
Nada ich przekonywać mudro,
że wojna — mir, że chlew to źródło,
że okupacja — wyzwolenie,
a będą cieszyć się szalenie!
A kiedy z wolna, po troszeczku w tej dialektyce się wyćwiczą,
to moją staną się zdobyczą —
poniał mienia, ty jołop Greczko?


Osłabła troszku od tych dum…
Ja chaczu wzmocnić się lekuchno!
Snowa to bydlę nie naliło!
Takich to tylko walić w ryło
i wot smatriet', czy równo puchną!
Zachar! Gdzie ty się podział, czort?!
Już ja ci zerwę te pagony!
W sołdaty proste pójdziesz won!
Nie widzisz, swołocz? Stakan pustyj!
Nalewaj, durny!… Jeszcze raz!
Ty chyba sowsiem nie masz głaz,
a w miesto lic u tiebia — żopa!
No, chwatit, chwatit już, paszoł!

Czto to zmutiła się zierkała
tak czysta zawsze tafla szklana?
Może zbyt mocno ja chuchała,
a może ja niemnożko pjana?
Nu, wsio rawno! Czto by chotieła?…
Może tancować?… Może piać?…
Może kakie igrowe dieła?…
Niet, ja'b chatieła całowat'!
Całować, ale tak szaleńczo,
jak czynią to władczynie Wschodu,
gdy wargi pieszczą się i dręczą,
gdy pożar bucha spośród lodu,gdy dusza duszy się powierza,
z najgłębszych tajni się spowiada,
a tutaj nagle kły wyszczerza
nienawiść dzika, podła zdrada,
gdy wśród upojnych oszołomień
trzeźwości migną błyskawice,
gdy nagle w lód się zmienia płomień,
kochanka wierna zaś — w carycę!


Da, da, prekrasno ja skazała!
W tym smysł jest i istina cała.
Bo nad upojne wszystkie trunki,
nad koka-kołę, wew-kliko,
o ileż upojniejsze są
słynne Carycy pocałunki!
Pomniu, kak prijechał w Moskwu
de Gaulle, sklierotik i starik,
i ja jewo pocełowała,
on potom prosto dostał tik,
ach, on formalno popał w trans,
on przestał bredzić o belle France
i tolko skuczał u mych stóp:
„Ach, Leonide, ty mienia lub,
dla ciebie cały Zapad broszę,
tylko mnie jeszcze całuj, proszę!”
A potom Pompidou, i Brandt,
a nawet chitryj, miełkij frant,
poet iz Polszy — Iwaszkiewicz,
gdy tolko pili ust mych miód,
wołali, że to istny cud,kto go nie zaznał, ten nic nie wie.


Nagle goryczy kropla spada,
wypełza myśl ohydna: Sadat! —
zimny egipski pederasta,
podstępna, jadowita żmija!
Jak on się w moje wargi wpijał,
jak on udawał podniecenie,
a ruki wsadzał mi w kieszenie!
A kiedy wszystko wyjął, złodziej,
pokazał drzwi na Bliskim Wschodzie.
Ech, job jewo, płaz bez znaczenia!
Bo wszystko się na dobre zmienia
i oto nagle Tricky Dicky,
potężny władca Ameryki,
który pół świata ma u stóp,
po pocałunkach w Waszyngtonie
miłością dziką do mnie płonie
i zaraz chciałby zawrzeć ślub!


Przyjechał tu profiesor w swaty,
chotia jewrej, choroszyj parień,
czełowiek umnyj i bogatyj,
no fiksa ma na punkcie baryń.
Zachodzim w um z Podgornym Kolą
i trudno się nadziwić nam,
czto ciągnie go do naszych dam,
przecież to barachło i chłam!
Możet tam oni takie wolą?
Da, czełowiek eto zagadka!Profiesor mówił umno, gładko
i mnie łogiczno wywiódł tak,
że dołżen dojść do skutku brak!
Bo choć zamieszki są w Senacie
o jakiś skandał w Watergacie,
że założyli gdzieś podsłuchy,
a wyszły z nich śmierdzące dmuchy
(nie tak kak u nas; ja słuszaju
dokładnie, co się dzieje w kraju),
no Dick i ichnie KGB,
FBI — znaczyt, stłumią je!
„Ach, profiesor — ja mu przerwała —
pal sześć tę waszą Amerikę!
Ty opowiadaj mi o Dickie.
Kak ja go dawno nie widziała!
Czto on diełajet, Dick moj miłyj?
Ach, mów, bo żdat' już nie mam siły!”

Naliwaj stakan! Po bierieg!
Nie wodka! Koniak! Extra sec!

Ach, Dick! Kogda tiebia ujrzała,
zabiło sierdce: wot, to on!
Ja kak diewuszka młada drżała,
a w gołowie mi krew huczała
kak samyj wielkij Kremla dzwon!
Ja skrywat' dłużej już nie stanu —
bezumno jestem zakochana
w twych głazach, ustach, blesku lic!
Na liubow' nie poradzisz nic!
Pamiętasz, kak my zapatrzeni na protiw siebia siuda szli,
z ułybkoj ty, ja wzniosłszy brwi?

Ach, Dick, dla siebia my stworzeni!
Ach, Dick, ach, miłyj moj, my dear,
 nasz budiet cełyj ziemskij mir.
Ach, Dick, nasz przyszły sławnyj brak
to jest nie tylko brak z miłości,
to jest z razsudka toże brak,
to budiet szczastie dla ludzkości!
Gdy obie zejdą się półkule,
będziemy mieć już całą pulę,
będziemy mieć już całą włast'
i każdy będzie musiał paść
przed taką parą na kolana!
Czy to Moskwa, czy to Fłorida,
czy Łondon to, czy Mozambik —
wszędzie carstwujet Leonida,
wszędzie władajet Tricky Dick!
To budziet naszej właści szlagier,
że cały świat się zmieni w łagier.
Rabotat' budut kornie raby,
skończą się strejki i rozruchy,
gdzie stąpisz, wszędzie są podsłuchy,
gdzie spojrzysz, wszędzie widzisz kraty.
Patrz, jak korzystnie świat się zmienia:
Niegry bieleją z przerażenia,
a Żydki zamykają domy,
bo przeczuwają już pogromy.
Butne dotychczas kongriesmieny
pokornie pójdą tiepier w pleny!Egipski pedryl aż się spłaszczy,
ja budu szczała mu do paszczy
i tak szutiła: „Nu, Anwar,
wied' u was na pustynie żar,
ja tiepier' tobie go ugaszę!
Nielzia mi było dmuchać w kaszę!”
Ach, Dick, kak czudnyj budiet mir!
Wieczne wesele, wiecznyj pir!
Parady, bale i ochota!
Ja budu bezprestanno pjana
i wieczno w tobie zakochana!

I czy pod wpływem górnych dum
zmieszało się Carycy w głowie,
czy koniak z wódką po połowie
wywołał tam zbyt wielki szum,
czy że się już do reszty schlała,
dość, że powoli z pufa wstała,
lekuchno przy tym się zachwiała
i jakby jej się zmącił zmysł,
zaczęła robić co? — strip tease!

Szerokim, posuwistym gestem
odrzuca suknie swoje — won!
Powoli, dumnie i z szelestem
padają w buduaru kąt
jej halki, majtki, biustonosze —
i oto naga stoi, proszę,
tak jak stworzyła ją natura,
białego mięsa wielka góra,
którą sapiący oddech wzdyma!Któż widok ten opisać zdoła —
Fiedin, Simonow, Szołochow?
Ach, któż w ogóle go wytrzyma?!
Caryca pręży się, przegina,
zalotnie mizdrzy się przed lustrem.
Widać, jak pycha ją rozdyma,
że jest tak strasznie pięknym bóstwem!
Pławi po prostu się w zachwycie,
to uśmiech śle, to stroi dąsy,
to nagle rusza w skoczne pląsy,
to głowę swą na ramię skłania
i spod zmrużonych powiek skrycie
się obserwując, szepce: „Łania!”


A potem Oczy czarne nuci
i o liliowym Negrze śpiewa.
Potem jej płakać się zachciewa
i chciałaby to wszystko rzucić.
Lecz tak jak przyszła, chandra — znika,
więc znowu śmieje się i fika,
a że jej jeszcze tego mało,
pyta się, patrząc w lustra głąb:
„Skażi, liubime mnie zierkało,
jest' li na świecie krasawica,
kotora ma czudniejsze ciało,
kotora ma piękniejsze lica?
Skażi, skażi, choć znam otwiet —
ty mnie na pewno powiesz «Niet!»”.

Lecz oto nagle — cóż się dzieje?
Zwierciadło chmurzy się, mętnieje,to mgłą zachodzi, to się wzdyma,
zda się, że lada chwila trzaśnie,
że zmian tych wszystkich nie wytrzyma,
że się rozpryśnie, a tu właśnie
się rozpogadza tafla szklana.
No, Boże moj, kakaja zmiana!
Czto tam słuczyło się, na Boga?!
W zierkale siedzit obiezjana,
użasna, żełta kak cytryna!
Podstępne, skośnyje głaza,
a kakaja obmierzła mina!
Pomiłuj Boh, toż to nie ja!
To Frankiensztejn ili King-Kong!
A etot strasznyj, żełtyj kłąb,
co się tam za nią roi w tyle
i leziet na mnie, skąd ich tyle?!
Skażi, skażi, ach, mnie zierkało:
jest li eto ta małpa Mao,
etot kitajskij gad nad gady,
co mi obsrywa ambasady,
kotoryj chce mi odbić Dicka
i w carstwo moje chyłkiem wnika,
straszną gotując mi zagładę?

A w lustrze dudni groźny głos:
„Da, eto jest caryca Mao,
która piękniejsza jest od ciebie.
Na smoku wjedzie w twoje carstwo
i wsio tak w pył i proch rozjebie,
że się rozpadnie gosudarstwo!”
 Carycy straszne: „A! A!! A!!!”
zatrzęsło tak murami Kremla,
że zda się: wali się Moskwa,
że zda się: wokół pęka ziemla!
Już w pogotowiu stoją pułki,
już nabijają się armaty.
Marszały mają blade twarze,
korytarzami biegną straże,
trzymając w rękach automaty!
Padają jedne drzwi: trach! trach!
Padają drugie, trzecie, czwarte!
Ach, wszędzie się tu czai strach,
ach, wszędzie się tu kryje zdrada!
Do buduaru wreszcie wpada
młody praporszczyk KGB.
Na ziemi wije się Caryca,
a przy tym — wstyd powiedzieć — goła!
Oburącz się za głowę trzyma
i, ach, jak ona strasznie woła,
wskazując palcem w głąb zierkała:
„Zabierzcie stąd tę żółtą małpę,
cztoby mnie ona nie skuszała!”
Lecz tafla szklana — zimna, gładka.
Już się zbrodniomyśl lęgnie w mózgu.
Praporszczyk myśli: to wariatka!
To przecież tylko kawał szkła,
a może schlałaś kak swińja?

Tymczasem w buduaru drzwiach
gromadzą wierni się poddani
i niczewo poniat' nie mogą.Czyżby tak Najjaśniejszej Pani
ruski zaszkodzić mógł samogon?
Toż takij miała wielkij spust,
toż takij miała twardyj łob —
i nagle takie bieszenstwo,
i takij krik, ałarm, zajob?

Bo nie rozumie prosty lud
nigdy potężnej duszy władcy.
Dlatego musi świszczeć knut
i muszą dręczyć go oprawcy.

Gdy car prorocze ma widzenia,
zawsze je spłyci cham i łyk,
dlatego muszą być więzienia,
zsyłka i łagier, kat i stryk.

Dla ludu — eto wsio rawno,
czy car, czy chan jest jego katem,
bo lud to swołocz i gawno.
Batem go, batem! Batem! Batem!


czwartek, 21 listopada 2013

 
ODBUDOWA ELIT    
Lech Makowiecki




Zawsze, gdy myślę o nich, żal mi ich jak braci
Poległych śmiercią nagłą, gdzieś na frontach świata.
Wspominam te miliony biednych ludzkich istnień
Zabijanych bezkarnie przez nieludzki system.
Prawdziwa ELITA spod orlego znaku –
Największych patriotów. I dumnych Polaków;
Uczonych, pedagogów, artystów i kleru,
Inżynierów, żołnierzy, poetów, bankierów,
Szlachetnie urodzonych i rodaków prostych
Których jedno łączyło – oddanie dla Polski!
Brakuje nam dziś wielce ich wiary gorącej
Umiłowania kraju (nad sprawy bieżące),
Żarliwego przesłania – że Polska ma przeżyć!
Nawet za cenę życia, danego w ofierze...

Oni, choć wybrać mogli: iść z „narodem panów”
Przed swastyką – jak folksdojcz – ugiąć swe kolana,
Lub flagę białą skłonić przed sowieckim wojskiem
I – za czerwoną gwiazdę – sprzedać wiarę ojców –
Wbrew totalitaryzmom Ojczyznę wybrali!
A to już wystarczyło, by ich mordowali
I jak wilki ścigali... Po polach, po lasach,
By polskość wykorzenić, zmiażdżyć pod obcasem...

Gdy przestały już dymić nad Auschwitz kominy
Gdy skonała Warszawa, Katyń zatarł winy,
Gdy – cudem ocalonych – w karcerach zamknięto,
A doły zapełniono ciałami „wyklętych” –
Powyłaziły zewsząd wredne kreatury,
Rozbiegły się po kraju, niczym głodne szczury;
Opanowały wszystkie stołki i urzędy,
Nastał terror czerwony, czerwone obrzędy,
Zniewolenie umysłów i psucie młodzieży,
Zastraszanie większości, by kłamstwu uwierzyć...

Dzisiejsi spadkobiercy czerwonych kałmuków,
(Wyszkolone zastępy ich czerwonych wnuków),
Uwłaszczeni na krzywdzie polskiego Narodu
Sączą jad do umysłów patriotów młodych...
Dzielą... Kradną... Linczują maczetą-gazetą...
Zdradzają... Zniewalają... Rżą: „róbta, co chceta”!
Wyszarpują ochłapy wspólnego majątku
Ci, co ciągle starego pilnują porządku...

Gdy sens chcemy odnaleźć naszego tu trwania
Nowych ELIT nam trzeba, nowego rozdania!
Pora znów siły zebrać, wskrzesić etos cały,
I od podstaw zaczynać: „Ktoś ty? Polak mały”...





środa, 20 listopada 2013




Wszystko co dawne                
Twardowski Jan 


Dlaczego dom rodzinny widać choć go nie ma
i lampę co zgaszono trzydzieści lat temu
i psa co szczekał grożnie a chciał nas powitać
wciąż rzeczywiste to co niemożliwe
czemu to co nie jest chlebem ważniejsze od chleba
czemu ci co odeszli są bardziej obecni
i nawet dawna miłość co straszyła grzechem
stroi miny zabawne bo stała się duchem

miłość to samotność co łączy najblizszych
stąd czyste nawet co jest zbyt gorące
fotografie prawdziwe - bo już niepodobne
choćbyś nie chciał stać w miejscu tylko się spieszył
jak nagietki co kwitną przed dziesiątą rano
czemu ból pisze wiersze
nie idiotka ręka
wszystko po to by pytać
co nas łączy z ciałem




niedziela, 17 listopada 2013



Mitteleuropa                                  Zbigniew Herbert



Nie wiadomo czy z mięsa czy z pierza
ku czemu to wszystko zmierza
Mitteleuropa
niby świeci i gaśnie
zupełnie jakby z baśni

Ezopa




Znalazł się cesarz oto
niejaki Habsburg Otto
całkiem porządny człowiek
są jeszcze w zapasie Bourboni
lecz serio mówiąc oni
nie całkiem ten-tego


Wiec ludzi gniewa lub cieszy

ta igraszka dla rzeszy
nagle wyjście w potrzebie
pojawia się nad widnokręgiem
sunie niebieskim kręgiem
jakby księżyc po niebie



Niech jeszcze trochę poświeci
kolorowa zabawka dzieci
sen nostalgiczny staruszków
lecz mówiąc całkiem szczerze
ja w to wszystko nie wierze
(i zwierzam wam się na uszko)















wtorek, 5 listopada 2013



11 listopada                      
Lechoń Jan


11 listopada Wiersz napisany na uroczystość 10-lecia niepodległości i wygłoszony w Teatrze Polskim w Warszawie 28 listopada przez Stefana Jaracza

Kiedy nocą śpi scena, śnią maszyny huczne
I umilkły pioruny, burze, deszcze sztuczne,
Kiedy teatr bez widzów, jak kościół bez wiernych,
Jest tylko świętym domem tajemnic niezmiernych
Ci, co słońcem zrobili blask ramp migotliwy
I świat stworzyli bardziej niż życie prawdziwy,
Których wiecznie trwać będą miłość i cierpienie,
Schodzą się jako duchy i stają na scenie.
Was wzywam! Nasze bowiem słowa są ułomne
I nie dosyć są wielkie, i za mało skromne,
Nie dość żeśmy cierpieli, za mało walczyli,
Byśmy mogli cośkolwiek powiedzieć w tej chwili.
Ale ty, któryś poszedł za granicę świata
Wezwać pomsty na przemoc, co naród przygniata,
I słowa znalazł takie, żeś temi samemi
Od nas mówił do nieba, od nieba do ziemi,
I ty coś nie znał ziemskich pożądań marności,
Tylko cuda początku i słońce przyszłości,
Coś nad w grobie leżącą stał jak anioł złoty
I krew i łzy jej wszystkie przemieniał w klejnoty -
Wy mówcie! Ty, o którym nie wierzymy sami,
Jak to? On żył naprawdę i był między nami,
Ty, który w czas bez wiary i na wszystko głuchy
Przyszedłeś dać świadectwo, że są jeszcze duchy,
Patrz! Mroki się rozpierzchły i w otchłani giną,
Jakaś ręka spuszczoną targnęła kurtyną,
Konrada jakaś postać prowadzi bezglosa.
Kto to? Może robotnik albo dziewka bosa.
We wszystkich domach światła rozbłysły wśród nocy.
Uradujcie się w grobach, wolności prorocy!
Gdzie kat zaciskał stryczek wkoło dumnej głowy,
gdzie stała szubienica, jest krzyż Chrystusowy!
Płyniesz teraz przeszłości niewstrzymana falo!
Oto się nad Krakowem złote blaski palą,
Król Zygmunt milcząc patrzy, jak Wisła się wije,
I wtedy dzwon uderzył! Ten sam, co dziś bije!
Bij! I porwij nas w swoje chyboty ogromne,
Wołaj: "Bądźcie jak tamci, to was nie zapomnę,
A. wtedy ci, co przyjdą, gdy się wiek wasz prześni,
O was także pomyślą, słuchając mej pieśni,
A Ty, który jedyny możesz stać w tym dźwięku
I w Tobie jednym serce nie zadrży od lęku,
Bo kiedyś Ty go słuchał - to nienadaremno
I sam jeden powstałeś w niewoli noc ciemną,
Budź ospałych: niech głosem Twoim mówi cały
Tysiąc lat krwi i potu, i tej ziemi chwały,
I marzenia poetów, mogiły żołnierzy!".
Niech więc głowę pochyli, kto w cuda nie wierzy,
Ten, który umiał cierpieć, a radość go trwoży,
Kto nie stargał na szyi niewoli obroży,
I kto chce przyszłość wstrzymać, i kto przeszłość plami,
Niechaj wyjdą tą nocą. Bo dziś pod gwiazdami
Jakieś cienie po polach, po mieście się snują
I wśród płaczu padają. I ziemię całują.


sobota, 2 listopada 2013

Śpieszmy się       Jan Twardowski




Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą
zostaną po nich buty i telefon głuchy
tylko to, co nieważne jak krowa się wlecze
najważniejsze tak prędkie, że nagle się staje
potem cisza normalna więc całkiem nieznośna
jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy
kiedy myślimy o kimś zostając bez niego



Nie bądź pewny, że czas masz, bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście
przychodzi jednocześnie jak patos i humor
jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej
tak szybko stad odchodzą jak drozd milkną w lipcu
jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon
żeby widzieć naprawdę zamykają oczy
chociaż większym ryzykiem rodzić się nie umierać
kochamy wciąż za mało i stale za późno



Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze
a będziesz tak jak delfin łagodny i mocny



Spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą










*****







piątek, 1 listopada 2013

Papież Franciszek

...kiedy ludzie, ludy widzą to świadectwo pokory, łagodności, poczciwości, to odczuwają potrzebę, o której mówi prorok Zachariasz: „Chcemy iść z wami!”. Ludzie odczuwają tę potrzebę w obliczu świadectwa miłosierdzia, tej pokornej miłości, bez arogancji, niewystarczającej, pokornej, która adoruje i służy.