środa, 17 października 2012


Co potem                             Jan Twardowski



Co potem - to co zawsze
poznikało tylu
śmierć zajdzie starszym z przodu
a młodszym od tyłu

takie są początku prawidła niebieskie
nikogo nic nie dziwi. Poprzez życia bramę
przed chwilą przeszedł ktoś zbawiony z pieskiem
szli razem szukając Boga lepszego od ludzi

rozgląda się po kątach a taki wzruszony
jak chłopak co na choinkę poleciał do szkoły
lub ten co niesie serce wyciągnięte z piekła
kochamy nazbyt często gdy kochać nie można


a miłość im głupsza tym bardziej ostrożna
Wchodzą w Pana naszego królestwo ubogie
doktoraty na zimno chrupie mysz pod progiem
a to co zrozumiałeś to już nie jest Bogiem






wtorek, 2 października 2012



Apollo i Marsjasz           Zbigniew Herbert
właściwy pojedynek Apollona z Marsjaszem

 (słuch absolutny kontra ogromna skala) 
 odbywa się pod wieczór gdy jak już wiemy 
sędziowie przyznali zwycięstwo bogu 
 mocno przywiązany do drzewa 
dokładnie odarty ze skóry Marsjasz 
 krzyczy zanim krzyk jego dojdzie do jego wysokich uszu wypoczywa w cieniu tego krzyku wstrząsany dreszczem obrzydzenia Apollo 
czyści swój instrument 
 tylko z pozoru głos Marsjasza jest monotonny 
 i składa się z jednej samogłoski A 
 w istocie opowiada Marsjasz 
 nieprzebrane bogactwo swego ciała 
 łyse góry wątroby pokarmów białe wąwozy szumiące lasy płuc słodkie pagórki mięśni stawy żółć krew i dreszcze zimowy wiatr kości nad solą pamięci wstrząsany dreszczem obrzydzenia 
 Apollo czyści swój instrument 
 teraz do chóru przyłącza się stos pacierzowy Marsjasza 
 w zasadzie to samo A 
 tylko głębsze z dodatkiem rdzy 
 to już jest ponad wytrzymałość boga 
o nerwach z tworzyw sztucznych żwirową aleją wysadzaną bukszpanem 
 odchodzi zwycięzca zastanawiając się czy z wycia Marsjasza nie powstanie z czasem nowa gałąź sztuki - powiedzmy - konkretnej 
nagle pod nogi upada mu skamieniały słowik 
odwraca głowę 
 i widzi że drzewo 
do którego przywiązany był Marsjasz 
 jest siwe 
 zupełnie







.

sobota, 29 września 2012



Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego  
Jacek Kaczmarski




To moja droga z piekła do piekła
W dół na złamanie karku gnam!
Nikt mnie nie trzyma, nikt nie prześwietla
Nie zrywa mostów, nie stawia bram

Po grani! Po grani!
Nad przepaścią bez łańcuchów, bez wahania!
Tu na trzeźwo diabli wezmą
Zdradzi mnie rozsądek - drań
W wilczy dół wspomnienia zmienią
Ostrą grań

Po grani! Po grani! Po grani!
Tu mi drogi nie zastąpią pokonani!
Tylko łapią mnie za nogi,
Krzyczą "nie idź!", krzyczą - "stań! "
Ci, co w pół stanęli drogi
I zębami, pazurami kruszą grań

To moja droga z piekła do piekła
W przepaść na łeb, na szyję skok
Boskiej Komedii nowy przekład
I w pierwszy krąg piekła mój pierwszy krok

Tu do mnie! Tu do mnie!
Ruda chwyta mnie dziewczyna swymi dłońmi
I do końskiej grzywy wiąże
Szarpie grzywę - rumak rży
Ona - co ci jest mój książę?
Szepce mi...

Do piekła! Do piekła! Do piekła!
Nie mam czasu na przejażdżki wiedźmo wściekła
- Nie wiesz ty co cię tam czeka -
Mówi sine tocząc łzy
- Piekło też jest dla człowieka!
Nie strasz, nie kuś i odchodząc zabierz sny

To moja droga z piekła do piekła
Wokół postaci bladych tłok
Koń mnie nad nimi unosi z lekka
I w drugi krąg kieruje krok

Zesłani! Zesłani!
Naznaczeni, potępieni i sprzedani
Co robicie w piekła sztolniach
Brodząc w błocie, depcąc lód
Czy śmierć daje ludzi wolnych
Znów pod knut?

- To nie tak! To nie tak! To nie tak!
Nie użalaj się nad nami - tyś poeta
Myśmy raju znieść nie mogli
Tu nasz żywioł, tu nasz dom
Tu nie wejdą ludzie podli
Tutaj żaden nas nie zdziesiątkuje grom

Pani bagien, mokradeł i śnieżnych pól,
Rozpal w łaźni kamienie na biel
Z ciał rozgrzanych niech się wytopi ból
Tatuaże weźmiemy na cel!
Bo na sercu, po lewej, tam Stalin drży,
Pot zalewa mu oczy i wąs
Jego profil specjalnie tam kłuli my
Żeby słyszał jak serca się rwą

To moja droga z piekła do piekła
Lampy naftowe wabią wzrok
Podmiejska chata, mała izdebka
I w trzeci krąg kolejny krok:

- Wchodź śmiało! Wchodź śmiało!
Nie wiem jak ci trafić tutaj się udało
Ot jak raz samowar kipi, pij herbatę
Synu, pij!
Samogonu z nami wypij!
Zdrowy żyj!

Nam znośnie! Nam znośnie! Nam znośnie!
Tak żyjemy niewidocznie i bezgłośnie
Pożyjemy i pomrzemy
Nie usłyszy o nas świat
A po śmierci wypijemy
Za przeżytych w dobrej wierze parę lat

To moja droga z piekła do piekła
Miasto a w mieście przy bloku blok
Wciągam powietrze i chwiejny z lekka
Już w czwarty krąg kieruję krok

Do cyrku! Do cyrku! Do kina!
Telewizor włączyć - bajka się zaczyna
Mama w sklepie, tata w barze
Syn z pepeszy tnie aż gra
Na pionierskiej chuście marzeń
Gwiazdę ma

Na mecze! Na mecze! Na wiece!
Swoje znać, nie rzucać w oczy się bezpiece
Sąsiad - owszem, wypić można
Lecz to sąsiad, brat - to brat
Jak świat światem do ostrożnych
Zwykł należeć i uśmiechać się ten świat

To moja droga z piekła do piekła
Na scenie Hamlet, skłuty bok
Z którego właśnie krew wyciekła -
I w piąty krąg kolejny krok

O matko! O matko!
Jakże mogłaś jemu sprzedać się tak łatwo
Wszak on męża twego zabił
Zgładzi mnie, splugawi tron
Zniszczy Danię, lud ograbi
Bijcie w dzwon!

Na trwogę! Na trwogę! Na trwogę!
Nie wybieraj między żądzą swą a Bogiem
Póki czas naprawić błędy
Matko, nie rób tego - stój!
Cenzor z dziewiątego rzędu:
- Nie, w tej formie to nie może wcale pójść!

To moja droga z piekła do piekła
Piwo i wódka, koniak, grog,
Najlepszych z nas ostatnia Mekka
I w szósty krąg kolejny krok

Na górze! Na górze! Na górze!
Chciałoby się żyć najpełniej i najdłużej
O to warto się postarać!
To jest nałóg, zrozum to!
Tam się żyje jak za cara
I ot co!

Na dole, na dole, na dole
Szklanka wódki i razowy chleb na stole
I my wszyscy, tam - i tutaj
Tłum rozdartych dusz na pół,
Po huśtawce mdłość i smutek
Choćbyś nawet co dzień walił głową w stół

To moja droga z piekła do piekła
Z wolna zapada nade mną mrok
Więc biesów szpaler szlak mi oświetla
Bo w siódmy krąg kieruję krok

Tam milczą i siedzą
I na moją twarz nie spojrzą - wszystko wiedzą
Siedzą, ale nie gadają
Mętny wzrok spod powiek lśni
Żują coś, bo im wypadły
Dawno kły

Więc stoję! Więc stoję! Więc stoję!
A przed nimi leży w teczce życie moje
Nie czytają, nie pytają
Milczą, siedzą, kaszle ktoś
A za oknem werble grają
Znów parada, święto albo jeszcze coś...

I pojąłem co chcą ze mną zrobić tu
I za gardło porywa mnie strach
Koń mój zniknął, a wy siedmiu kręgów tłum
Macie w uszach i oczach piach
Po mnie nikt nie wyciągnie okrutnych rąk
Mnie nie będą katować i strzyc
Dla mnie mają tu jeszcze ósmy krąg
Ósmy krąg, w którym nie ma już nic

Pamiętajcie wy o mnie co sił! Co sił!
Choć przemknąłem przed wami jak cień
Palcie w łaźni aż kamień się zmieni w pył -
Przecież wrócę, gdy zacznie się dzień

czwartek, 27 września 2012




Opuszczony                             
Zbigniew Herbert



Już łzy mnie opuściły 
i tylko czasem 
trzęsą się śmiesznie plecy 
w dłoniach zamykam twarz 


To są chwile słabości
gdy nagle sobie przypomnę 
różowe półksiężyce 
wschodzące z nad Twoich palców 

 Lub jakieś zdanie z listu 
"czekam Ciebie po śmierci" 
lubi cień mój na peronie 
kiedy pociąg odjeżdża 

 Potem przychodzi tępy spokój 
ucichły smutek greckiej wazy 
i doskonałość samotności 

Opuszczony nawet przez łzy 
opuszczony przez gest wymowy 
pięknie załamanych rąk





.

sobota, 22 września 2012


Umarli                                   Zbigniew Herbert






Wskutek zamknięcia w ciemnych i nie przewietrzanych pomieszczeniach twarze ich zostały dokładnie przenicowane. Bardzo chcieliby mówić, ale wargi zjadł piasek. Czasem tylko zaciskają w pięści powietrze i próbują podnieść głowę niezdarnie, jak niemowlęta. Nic ich nie cieszą ani chryzantemy, ani świece. Nie mogą pogodzić się z tym stanem, stanem rzeczy.













`

wtorek, 4 września 2012



Szukasz                 Jan Twardowski

Szukasz prawdy ale nie tajemnic
liścia bez drzewa
wiedzy bez zdziwienia
boisz się oprzeć na tym czego nie można dotknąć
zaczynasz od sukcesu wielki i zbędny
nie milczysz ale pyskujesz Bogu
chcesz być kochany ale sam nie umiesz kochać
myślisz że sobie zawdzięczasz wyrzuty sumienia
nie wiesz że dowodem na istnienie
jest to że dowodu nie ma
inteligentny i taki niemądry

czwartek, 30 sierpnia 2012


Człowiek Człowiekowi                              Edward Stachura



Człowiek człowiekowi wilkiem
Człowiek człowiekowi strykiem
Lecz ty się nie daj zgnębić
Lecz ty się nie daj spętlić


Człowiek człowiekowi szpadą
Człowiek człowiekowi zdradą
Lecz ty się nie daj zgładzić
Lecz ty się nie daj zdradzić


Człowiek człowiekowi pumą
Człowiek człowiekowi dżumą
Lecz ty się nie daj pumie
Lecz ty się nie daj dżumie


Człowiek człowiekowi łomem
Człowiek człowiekowi gromem
Lecz ty się nie daj zgłuszyć
Lecz ty się nie daj skruszyć


Człowiek człowiekowi wilkiem
Lecz ty się nie daj zwilczyć
Człowiek człowiekowi bliźnim
Z bliźnim się możesz zabliźnić

wtorek, 28 sierpnia 2012


Życie to nie teatr               Edward Stachura





Życie to jest teatr, mówisz ciągle, opowiadasz;
Maski coraz inne, coraz mylne się nakłada;
Wszystko to zabawa, wszystko to jest jedna gra
Przy otwartych i zamkniętych drzwiach.
To jest gra!

Życie to nie teatr, ja ci na to odpowiadam;
Życie to nie tylko kolorowa maskarada;
Życie jest straszniejsze i piękniejsze jeszcze jest;
Wszystko przy nim blednie, blednie nawet sama śmierć!
Ty i ja --- teatry to są dwa.
Ty i ja!

Ty --- ty prawdziwej nie uronisz łzy.
Ty najwyżej w górę wnosisz brwi.
Nawet kiedy źle ci jest, to nie jest źle.
Bo ty grasz!

Ja --- duszę na ramieniu wiecznie mam.
Cały jestem zbudowany z ran.
Lecz kaleką nie ja jestem, tylko ty!
-- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- --
Dzisiaj bankiet u artystów, ty się tam wybierasz;
Gości będzie dużo, niedostępna tyraliera;
Flirt i alkohole, może tańce będą też,
Drzwi otwarte potem zamkną się.
No i cześć!

Wpadnę tam na chwilę, zanim spuchnie atmosfera;
Wódki dwie wypiję, potem cicho się pozbieram;
Wyjdę na ulicę, przy fontannie zmoczę łeb;
Wyjdę na przestworza, przecudowny stworzę wiersz.
Ty i ja --- teatry to są dwa.
Ty i ja!

Ty --- ty prawdziwej nie uronisz łzy.
Ty najwyżej w górę wnosisz brwi.
I nie zaraźliwy wcale jest twój śmiech.
Bo ty grasz!

Ja --- duszę na ramieniu wiecznie mam.
Cały jestem zbudowany z ran.
Lecz gdy śmieję się, to w krąg śmieje się świat!








~~~~~~~~~~~~~~

poniedziałek, 20 sierpnia 2012


Dusza Pana Cogito         Zbigniew Herbert
 




Dawniej
wiemy z historii
wychodziła z ciała
kiedy stawało serce

z ostatnim oddechem
oddalała się cicho
na łąki niebieskie
dusza Pana Cogito
zachowuje się inaczej

za życia opuszcza ciało
bez słowa pożegnania

miesiące lata bawi
na innych kontynentach
poza granicami Pana Cogito

trudno zdobyc jej adres
nie daje wieści o sobie

unika kontaktów
nie pisze listów

nikt nie wie kiedy wróci
może odeszła na zawsze

Pan Cogito usiłuje pokonać
niskie uczucie zazdrości

myśli o duszy dobrze
myśli o duszy z czułością

zapewne musi mieszkać
także w innych ciałach

dusz jest stanowczo za mało
jak na całą ludzkość

Pan Cogito godzi sie z losem
nie ma innego wyjścia

stara sie nawet mówić
-moja dusza moja-

myśli o duszy tkliwie
myśli o duszy z czułością
więc kiedy się zjawia
nieoczekiwanie
nie wita jej słowami
- dobrze że wróciłaś

patrzy tylko z ukosa
gdy siada przed lustrem
i czesze swoje włosy
splątane i siwe

poniedziałek, 13 sierpnia 2012




Pan Cogito o cnocie   Zbigniew Herbert
 

1
Nic dziwnego
że nie jest oblubienicą
prawdziwych mężczyzn
 

generałów
atletów władzy
despotów
przez wieki idzie za nimi
ta płaczliwa stara panna
w okropnym kapeluszu Armii Zbawienia
napomina

wyciąga z lamusa
portret Sokratesa
krzyżyk ulepiony z chleba
stare słowa

- a wokół huczy wspaniałe życie
rumiane jak rzeźnia o poranku

prawie ją można pochować
w srebrnej szkatułce
niewinnych pamiątek

jest coraz mniejsza
jak włos w gardle
jak brzęczenia w uchu

2
mój boże
żeby ona była trochę młodsza
trochę ładniejsza

szła z duchem czasu
kołysała się w biodrach
w takt modnej muzyki

może wówczas pokochali by ją
prawdziwi mężczyźni
generałowie atleci władzy despoci

żeby zadbała o siebie
wyglądała po ludzku
jak Liz Taylor
albo Bogini Zwycięstwa

ale od niej wionie
zapach naftaliny
sznuruje usta
powtarza wielkie Nie

nieznośna w swoim uporze
śmieszna jak strach na wróble
jak sen anarchisty
jak żywoty świętych

piątek, 10 sierpnia 2012


Szeptem                         Zbigniew Herbert


pozdrowienie zamkniętym powiekom
pokłon ciału gorzkiemu we śnie

i oddechom skrzypiącym jak żuraw
krwi czuwającej

przebaczenie głowie
która nieświadoma bluźnierstwa usnęła na moim ramieniu

a to Ty
Tyś jest gniazdo
i cierń

bez Ciebie
sen pełen kamieni
muł w gardle
gruda ziemi na oczy

przyjm głowę
która nieświadoma usnęła na moim ramieniu

daj wejść -

po liniach opuszczonych
po zatrzymanych ruchach
z małej kotliny powietrza
z której powstali zmarli

czwartek, 9 sierpnia 2012





Czułość                              Zbigniew Herbert

 


Cóż ja z tobą czułości w końcu począć mam
czułości do kamieni do ptaków i ludzi
powinnaś spać we wnętrzu dłoni na dnie oka tam
twoje miejsce niech cię nikt nie budzi

 

Psujesz wszystko zamieniasz na opak
streszczasz tragedię na romans kuchenny
idei lot wysokopienny
zmieniasz w stękania eksklamacje szlochy


Opisać to jest zabić bo przecież twoja rola
siedzieć w ciemności pustej chłodnej sali
samotnie siedzieć gdy rozum spokojnie gwarzy
w oku marmurów mgła i krople toczą się po twarzy


środa, 8 sierpnia 2012



Do Pana Jędrzeja           Ignacy Krasicki


 



Panie Jędrzeju, ach cóż się to święci!
Nie tak bywało za naszej pamięci.
Nie chodził zdrajca po mieście bezpiecznie,
Łgali i przedtem, ale łgali grzecznie,
Tracili za nas, ale każdy w domu,
Była rozpusta, ale po kryjomu,
Były oszusty, ale nie ustawnie,
Kradli jak dzisiaj, ale nie tak jawnie.
Panie Jędrzeju, ach cóż to się święci!
Lepiej bywało za naszej pamięci.

wtorek, 7 sierpnia 2012


Dotyk                         Zbigniew Herbert





Podwójna wszystkich zmysłów prawda -

przez oczy idzie karawana obrazów
są jak widok w wodzie
i między czernią między bielą
kolorów sypie się niepewność
i chwieje się w powietrzu czystym
nasz wzrok jest lustrem albo sitem
przez który sączy się po kropli
wilgotnych oczu chwiejna mądrość

na dnie słodyczy gorycz drzemie
więc krzyczy obłąkany język

a w muszli słuchu gdzie ocean
jak kłębek nici gdzie milczenie
białego cienia ciągnie kamień
jest tylko gwiazd i liści zamęt

ze środka ziemi zapach w kłębach
świat między węchem a zdziwieniem

wtedy przychodzi pewny dotyk
rzeczom przywraca nieruchomość
nad kłamstwo uszu oczu zamęt
dziesięciu palców rośnie tama
nieufność twarda i niewierna
układa palce w ranie świata
i od pozoru rzecz oddziela

o najprawdziwszy ty jedynie
potrafisz wypowiedzieć miłość
ty jeden możesz mnie pocieszyć
bośmy oboje głusi ślepi

- na skraju prawdy rośnie dotyk





.

wtorek, 17 lipca 2012


O aniołach                                 Czesław Miłosz 

Odjęto wam szaty białe,
Skrzydła i nawet istnienie,
Ja jednak wierzę wam,
Wysłańcy.

Tam gdzie na lewą stronę odwrócony świat,
Ciężka tkanina haftowana w gwiazdy i zwierzęta,
Spacerujecie oglądając prawdomówne ściegi.

Krótki wasz postój tutaj,
Chyba o czasie jutrzennym, jeżeli niebo jest czyste,
W melodii powtarzanej przez ptaka,
Albo w zapachu jabłek pod wieczór
Kiedy światło zaczaruje sady.

Mówią, że ktoś was wymyślił
Ale nie przekonuje mnie to.
Bo ludzie wymyślili także samych siebie.

Głos - ten jest chyba dowodem,
Bo przynależy do istot niewątpliwie jasnych,
Lekkich, skrzydlatych (dlaczegóż by nie),
Przepasanych błyskawicą.

Słyszałem ten głos nieraz we śnie
I, co dziwniejsze, rozumiałem mniej więcej
Nakaz albo wezwanie w nadziemskim języku:

zaraz dzień
jeszcze jeden
zrób co możesz.




.

czwartek, 12 lipca 2012


O spacerze po cmentarzu wojskowym    Jan Twardowski




Że też wtedy beze mnie
przewracali się w hełmie
lecąc twarzą bledziutką na bruk.

Jurku z Wojtkiem i Jankiem
klękam z lampką i wiankiem
z czarnym kloszem sutanny u nóg.

Przeminęło, odeszło w milczeniu
jak pod kocem na wycieczce ziemia –
świecę lampkę rękoma obiema
gdzie pod hełmem dawnych oczu nie ma.







.

poniedziałek, 2 lipca 2012


*** (Z wolna słowom odbieram blask)                         Karol Wojtyła 



Z wolna słowom odbieram blask,
spędzam myśli jak gromadę cieni,
- z wolna wszystko napełniam nicością,
która czeka na dzień stworzenia.
To dlatego, by otworzyć przestrzeń
dla wyciągniętych Twych rąk,
to dlatego, by przybliżyć wieczność,
w którą byś tchnął.

Nienasycony jednym dniem stworzenia,
coraz większej pożądam nicości,
aby serce nakłonić do tchnienia
Twojej Miłości.





















.

poniedziałek, 25 czerwca 2012


Zdjęcie z krzyża                                   X.Jan Twardowski





Rozmaite zdjęcia z krzyża bywają,
na przykład:
zdjęcie z krzyża samotności
Ktoś cię nagle odnajdzie, ugości,
mówi na ty, jak w Kanie zatańczy,
doda miodu, ujmie szarańczy


Albo:

zdjęcie z krzyża choroby
Wstajesz z łoża jak Dawid młody-
I już jesteś do pracy gotowy,
gotów guza nabić Goliatowi


Ale są takie krzyże ogromne,
gdy kochając- za innych się kona-

To z nich spada się jak grona wyborne-
w Matki Bożej otwarte ramiona




niedziela, 24 czerwca 2012





TAKA SAMA W ŚRODKU         Anna Świrszczyńska







Idąc na ucztę miłosną do ciebie
zobaczyłam na rogu
starą żebraczkę.

Wzięłam ją za rękę,
pocałowałam w delikatny policzek,
rozmawiałyśmy, ona była
taka sama w środku jak ja,
z tego samego gatunku,
poczułam to od razu,
jak pies poczuje węchem
psa drugiego.

Dałam jej pieniądze,
nie mogłam się z nią rozstać.
Człowiekowi potrzebny przecież
ktoś bliski.

I potem już nie wiedziałam,
po co ja idę do ciebie.


Spieszę                                                                                         Jan Nowy                                                   




spieszę
do Katedry
jak co miesiąc
klęczę
ściskając
jeszcze nadzieję
Oni mieli czyste
paznokcie
ja...
tylko nadzieję
na 
ich zbawienie






.

czwartek, 21 czerwca 2012


przychodzę                          ks. Jan Twardowski 


 


przychodzę Panie Boże
już przestarzały
z prośbą drobną
żebyśmy nie zgłupieli
ulecz nas
Lenartowiczem
Syrokomlą
Lechoniem
Kamieńską
Baczyńskim z powstańcami
przyjmij do siebie
w złą noc ciemną
tak jak dziewczynkę z zapałkami





.




środa, 20 czerwca 2012




Do Jezusa z warszawskiej katedry      Jan Twardowski



Jezu z warszawskiej katedry
 
Jezu czarny i srebrny –  
Cierpiący – rzuć na ręce
niemego smutku więcej.


Jeszcze jedno cierpienie
jeszcze jedno rozstanie –
lampę jasną na stole
jak najmniejsze mieszkanie.


Bardziej gorzką niewdzięczność –
pożegnania, powroty –
stułę taką by księżyc
dowiązywał się złoty.


Jeśli las to szumiący –
jeśli rzeki urwiste –
a serce na złość ludziom
i naiwne i czyste.





.

sobota, 16 czerwca 2012


Uspokojenie          Juliusz Słowacki





Co nam zdrady! Jest u nas kolumna w Warszawie,
Na której usiadają podróżne żurawie
Spotkawszy jej liściane czoło śród obłoka,
Taka zda się odludna i taka wysoka!
Za tą kolumną, we mgły tęczowe ubrana,
Stroi trójca świecących wież Świętego Jana;
Dalej ciemna ulica, a z niej jakieś szare
Wygląda w perspektywie sinej Miasto Stare;
A dalej jeszcze we mgle, która tam się mroczy,
Szkła okien - jak zielone Kilińskiego oczy,
Czasami uderzone płomieniem latarni,
Niby oczy cichego upiora spod darni.


Więc lada dzień, a nędza sprężyny dociśnie:
To naprzód tam na rynku para oczu błyśnie
I spojrzy w Świętojańską na przestrzał ulicę;
A potem się poruszą wszystkie kamienice,
A za kamienicami przez niebios otchłanie
Przyjdzie zorza północna i nad miastem stanie;
A za zorzą wiatr dziwne miotający blaski
Porwie te wszystkie zemsty i te wszystkie wrzaski;
Wicher jakiś z aniołów urobiony Pańskich,
Oderwany jak skrzydło z widzeń Świętojańskich,
Przezroczysty jak brylant, a jak ogień złoty,
Który chwyci te zemsty, te światła, te grzmoty,
Zwinie i nimi ciemną uliczkę zalęże,
Jako brąz w niej zakipi, zaświszcze jak węże
I naprze tak, że będzie trzęsąca się cała
Jako wół sycylijski na miasto ryczała.
Usłyszycie wy wtenczas, serc naszych złodzieje,
Jaki wiatr z tej ulicy na miasto powieje;
Przez harmonijkę tonów swój krzyk przeprowadzi,
O kościół katedralny skrzydłami zawadzi,
Porwie królewski zamek, otworzy jak trumnę,
A potem na Zygmunta uderzy kolumnę
I z marmuru wyciągnie jakieś echo skalne,
Jakieś smętne, dalekie muzyki chóralne,
Które ja dziś już chwytam myślą na pół senną.
Słysząc ten wiatr i strunę pod wiatrem kamienną.


Więc kiedy kościół zadrży od stóp aż do skroni
I płaczącym się głosem na miasto rozdzwoni,
Więc kiedy ta kolumna w pomroku miesiąca
Zostanie gdzieś na placach jak harfa grająca...
To wtedy co? - Krzyk jeden jak burza ponura,
Nie wiem, "Niech żyje Polska!", czyli też krzyk "Hurra!",
Wyleci jak koń śmierci zerwany z wędzidła,
O katedralny kościół otrze głośne skrzydła...
A miasto co? - Słuchając z wyciągniętą szyją
Powie: że tam się ciemni aniołowie biją,
Że tam szatan ogniste przywoławszy moce
Koń swój brązowy ciska i piorun gruchoce;
Że jako Machabeusz pod zwalonym słoniem,
Tak szewcy pod piorunem padają i koniem
Zgruchotani; że księżyc na niebie odkryty
Pokaże tę ulicę pustą, lud wybity,
Piorun zagasły, walkę okropną skończoną,
Ulicę całą ciemną i krwią zadymioną...


Więc kiedy miasto całe przestrachem ogłuchnie,
To znowu ta ulica jednym wiatrem buchnie,
Jednym krzykiem. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
A potem co? - Stojący uliczce na strychu
Kościół się katedralny odezwie po cichu,
Walkę i krzyk, różnymi wijący głosami,
Jak organ rzuci miastu - głucho - akordami -
Coraz głośniej; - i całą tę harmonię senną
Roztrąci o kolumnę, tę strunę kamienną.


Wtem znów jeden z tych wrzasków, od których natura
Wzdryga się - jeden "Vivat" uliczny i "Hurra!"
Jeden z tych krzyków, które czynią, że skrzydlata
Natura ducha w kościch tak jak ptaszek lata;
Że duch na ustach staje i już nie jest zdolny
Zatrzymać śmiech serdeczny i płacz mimowolny;
Jeden z tych krzyków, który wnikając w człowieka
Tak śpiewam w nim jak anioł, a jak szatan szczeka;
Jeden z tych krzyków... szumem błyskawic nawalnym
Uderzy, na kościele pęknie katedralnym,
Pójdzie mimo, lecz skrzydłem o kościół otarty,
Kamienie w nim wrzeszczące zostawi jak czarty,
I wiele innych głosów, które zmartwychwstanie
Zapieją, jak anioły związane w organie.


I jeszcze ta harmonia nie zamilkła senna,
A już kolumna placu, ta struna kamienna,
Tym samym wichrem bita, z rozwahanym czołem,
Prym wzięła przed chóralnie jęczącym kościołem,
I dwa te śpiewy już bez odpoczynku
Będą miastu ogłaszać lud idący z rynku.
Jeśliż ma ta ulica taką ciasną szyję,
Że z niej - by słowo wyszło, to jak działa bije;
Jeśliż na każdą formę naszego uczynku
Tak srogo ona patrzy oczyma aż z rynku;
Jeśliż lada noc, a z niej wystrzeli powstanie
I w proch tego rozrzuci, kto na rychcie stanie;
Jeśliż jest taka mocne, że przez nocy cieni
Muzykę ciemną strachu wyrzuca z kamieni.
A kolumny na swoje muzykanty stroi:
To człowiek, który zawsze o zdradę się boi
I wszędzie widzi tylko postrachu upiory,
Albo dzieckiem być musi, lub na serce chory.