środa, 14 grudnia 2011







„Veramente”                   Adam Zagajewski


zmierzch zapada w grudniu wcześnie,
więc szyba jest długimi godzinami
zarazem lustrem, tu, w Gino in Trastevere.
Jak wszędzie.


Widać w niej przekrwione, opuchnięte oczy,

wolny ruch ręki, żelowy długopis,
bezkształtną plamę niemłodego ciała.
Jak wszędzie.


Widać w niej też języki jakby z ognia.

Za szybą rzymska ulica,
ciemne, śliskie kamienie. Ciemny deszcz.
Jak wszędzie.

Po tej stronie szyby

młoda kobieta namiętnie całuje dłoń męża,
ciemnozłotą obrączkę. A potem ziewa.
Życie jest jednym i drugim.
Veramente, mówi mężczyźnie, veramente.

Języki ognia pochodzą z pieca za moimi plecami,

gdzie powstaje ciasto pizzy.
Ale wiem, że to tajemny znak
na tę jesienną ciemność rzymskiej ulicy
i zmierzchu szóstej dekady życia:
że Duch mnie nie opuszcza,
że płomień nie wygasł,
że najpiękniejsze przede mną,
że jeszcze dzisiaj, tej nocy,
Bóg się zmiłuje

I przyjdzie