Zapytaj o to zmarłych Jarosław Marek Rymkiewicz
Zapytaj o to zmarłych pokąd twój chleb jedzą
Zapytaj o to zmarłych oni ci powiedzą
Zapytaj o to zmarłych pokąd jeszcze żyją
Pokąd w twojej łazience jeszcze oczy myją
Pokąd jeszcze gazetę z rąk ci wyrywają
Zapytaj o to zmarłych pokąd cię poznają
Pokąd z twojej lodówki wódkę ci wyjmują
Zapytaj o to zmarłych pokąd cię pojmują
Pokąd przy twoim stole jeszcze z tobą siedzą
Zapytaj o to zmarłych pokąd jeszcze wiedzą
Pokąd jeszcze za ciebie twoje wiersze piszą
Zapytaj o to zmarłych pokąd jeszcze słyszą
Zapytaj o to zmarłych kiedy przyjdą nocą
Zapytaj o to zmarłych ale nie wiesz o co
czwartek, 28 lipca 2011
sobota, 16 lipca 2011
Kiedy się obudziłem Jarosław Marek Rymkiewicz
Kiedy się obudziłem, Polski już nie było
Na skwerze przed Teatrem, jak za Paskiewicza,
Małe włochate konie kozackich szwadronów
Szczypały suchą trawę, krzyczeli setnicy
I słychać było śpiew w nieznanej mowie
I zgrzyt harmonii, a słowa piosenki
Mówiły, że się, stało co się miało stać.
I dym z porannych ognisk, przy których się grzali,
Szedł nisko, nad grobami, które wykopano
Przed Wizytkami, przed Bristolem, wszędzie.
I jak przed wielu laty, Lwowska, Nowowiejską
Wychodziliśmy z miasta długimi kolumnami
Pchając dziecinne wózki, dźwigając walizki,
Jak na zdjęciach z Powstania, ci którzy przegrali,
I wzdłuż Politechniki, gdzie przy barykadzie
Czekali na nas uśmiechnięci Niemcy
Dzieląc nas na tych, którzy pójdą do obozu
I na tych, którzy będą rozstrzelani.
Zgrzytając obracała się wieżyczka z działem.
I pomyślałem, ze nie warto dłużej żyć.
Bo Polski już nie było, więc niech mnie zabiją.
A kiedy znów się obudziłem, mój syn szedł do szkoły.
Huczało poranne miasto, więc jeszcze nie czas.
wrzesień 1982,

.
Kiedy się obudziłem, Polski już nie było
Na skwerze przed Teatrem, jak za Paskiewicza,
Małe włochate konie kozackich szwadronów
Szczypały suchą trawę, krzyczeli setnicy
I słychać było śpiew w nieznanej mowie
I zgrzyt harmonii, a słowa piosenki
Mówiły, że się, stało co się miało stać.
I dym z porannych ognisk, przy których się grzali,
Szedł nisko, nad grobami, które wykopano
Przed Wizytkami, przed Bristolem, wszędzie.
I jak przed wielu laty, Lwowska, Nowowiejską
Wychodziliśmy z miasta długimi kolumnami
Pchając dziecinne wózki, dźwigając walizki,
Jak na zdjęciach z Powstania, ci którzy przegrali,
I wzdłuż Politechniki, gdzie przy barykadzie
Czekali na nas uśmiechnięci Niemcy
Dzieląc nas na tych, którzy pójdą do obozu
I na tych, którzy będą rozstrzelani.
Zgrzytając obracała się wieżyczka z działem.
I pomyślałem, ze nie warto dłużej żyć.
Bo Polski już nie było, więc niech mnie zabiją.
A kiedy znów się obudziłem, mój syn szedł do szkoły.
Huczało poranne miasto, więc jeszcze nie czas.
wrzesień 1982,

.
niedziela, 10 lipca 2011
Hermes, pies i gwiazda Zbigniew Herbert
Hermes idzie przez świat. Spotyka psa.
- Jestem bogiem - przedstawia się grzecznie Hermes. Pies wącha
jego nogi.
- Czują się samotny. Ludzie zdradzają bogów. Ale zwierzęta
nieświadome i śmiertelne, oto czego pożądamy. Wieczorem po
całodziennej wędrówce usiądziemy pod dębem. Powiem ci wtedy,
że czują się stary i chcą umrzeć. To będzie kłamstwo potrzebne,
abyś lizał moje ręce.
- Owszem - odpowiada niedbale...
- Jestem bogiem - przedstawia się grzecznie Hermes. Pies wącha
jego nogi.
- Czują się samotny. Ludzie zdradzają bogów. Ale zwierzęta
nieświadome i śmiertelne, oto czego pożądamy. Wieczorem po
całodziennej wędrówce usiądziemy pod dębem. Powiem ci wtedy,
że czują się stary i chcą umrzeć. To będzie kłamstwo potrzebne,
abyś lizał moje ręce.
- Owszem - odpowiada niedbale...
Subskrybuj:
Posty (Atom)