„Veramente” Adam Zagajewski
zmierzch zapada w grudniu wcześnie,
więc szyba jest długimi godzinami
zarazem lustrem, tu, w Gino in Trastevere.
Jak wszędzie.
Widać w niej przekrwione, opuchnięte oczy,
wolny ruch ręki, żelowy długopis,
bezkształtną plamę niemłodego ciała.
Jak wszędzie.
Widać w niej też języki jakby z ognia.
Za szybą rzymska ulica,
ciemne, śliskie kamienie. Ciemny deszcz.
Jak wszędzie.
Po tej stronie szyby
młoda kobieta namiętnie całuje dłoń męża,
ciemnozłotą obrączkę. A potem ziewa.
Życie jest jednym i drugim.
Veramente, mówi mężczyźnie, veramente.
Języki ognia pochodzą z pieca za moimi plecami,
gdzie powstaje ciasto pizzy.
Ale wiem, że to tajemny znak
na tę jesienną ciemność rzymskiej ulicy
i zmierzchu szóstej dekady życia:
że Duch mnie nie opuszcza,
że płomień nie wygasł,
że najpiękniejsze przede mną,
że jeszcze dzisiaj, tej nocy,
Bóg się zmiłuje
I przyjdzie