poniedziałek, 31 października 2011

''Piosenka o cmentarzu na Łyczakowie'' Marian Hemar


A mnie tak śpiewem chodzi po głowie,
Że tam się został - daleko stąd -
Na tym cmentarzu, na Łyczakowie,
Małych mogiłek równiuśki rząd -

Rząd koło rzędu, drugi i trzeci,
Czwarty i piąty - w oczach je mam.
Gdzie, dajmy na to. na całym świecie
Jest drugi cmentarz taki, jak tam?

Listopad sypie garściami liści
Na grządki, w których pokotem śpią
Małe batiary - gimnazjaliści -
Pod czarną ziemią - za siwą mgłą.

Śmierć, co po drodze, to kosą zetnie.
Po ziemi chodzi z głową wśród gwiazd.
Czternastoletnie... Piętnastoletnie...
I już im groby zagłuszył chwast.

Matka płakała: Czyś ty zwiarował?!
Ojciec się gniewał: Czyś ty się wściekł?!
Zamknął go w domu, czapkę mu schował.
Kolega gwizdnął - i chłopiec znikł.

Chłopiec od szewca, chłopiec od krawca,
Chudy gazeciarz, różowy skaut
Patrzcie się, jaki znalazł się zbawca!
Akurat ciebie trzeba na gwałt!

Kto go tak uczył? Kto go tak skusił?
Jaką muzyką? Do jakich słów?
Kto go opętał? Kto go przymusił,
Zęby on ginął? Za co? Za Lwów -

Kto mu wyszeptał słowo nadziei,
Ze on, na zawsze, na wszystkie dni,
Do polskiej mapy ten Lwów przyklei
gumą arabską... kropelką krwi...?

No, moje dzieci - z Nim żartów nima.
Spijcie spokojnie w głębokim śnie.
Kto wam obiecał, ten wam dotrzyma.
Kto was zawołał, ten o was wie.

To, co jest teraz - to się odmieni.
To jest chwilowo. To obok nas.
A my od dawna przyzwyczajeni
Czekać na jutro. Aż przyjdzie czas -

Ze Lwowa zczezną ruskie kacapy,
l wiatr kwietniowy zatarga mgłą -
l Lwów zostanie do polskiej mapy
Już przyklejony - tą waszą krwią.

Zakwitną drzewa na Łyczakowie.
Na grobach róża będzie się piąć.
Niebieskie niebo się zaróżowi
Chmurką, co sobie płynie - gdzie bądź.
Znowu tam
Wysoki błam błękitu -
Znowu ten sam.
I te same u góry
Lwowskie gwiazdy - że je prawie palcami tknąć.

Tak mi to śpiewem chodzi po głowie.
Jakbym słyszała - z daleka skądś.















sobota, 29 października 2011


Hołd Ruski !!           
Józef Bieniecki



Dwoje oczu patrzało,surowo,ponuro,
Zygzak czoło rysuje piorunową chmurą.
Na Warszawę spogląda-Krakowskie Przedmieście,
Car w niewolę ujęty,w wrogim zmierza mieście.
Spisał traktat ze Szwecją-z ekspansji zamiarem,
Polskę chcieli obłupić-dostrzegli ofiarę.
Zamiar w wojsko przekuto,rozliczne oręża,
Ze czterdzieści tysięcy-stanęło dziś męża.
Siedem tylko tysięcy wystawiła Polska,
Obok jazdy z piechotą, są husarii wojska.

Jak wcześniej pod Grunwaldem,też mają zaciężne,
Ze Szwecji i Holandii,z Hiszpanii orężne.
Francja wojska nie skąpi,Niemieccy rycerze,
Protestantyzm na szali,przeciwstawią wierze.

Szujski Dymitr dowodzi-naprzeciw Żółkiewski,
Hetman-wódz nad wodze-wysłannik królewski.
I runęły na Polskę-pułki doborowe,
Te na prędko zebrane,różne przy sposobie.

Odwaga,determinacja i mobilność wojska,
Szalę walki przeważa-zwyciężyła Polska.
Choć przeciwnik liczebny umyka w popłochu,
Uzbrojony po zęby-nie dotrzyma kroku.
Sztandar główny złowieszczy-padł z orłem
dwugłowym,
Oddał złotą buławę,ledwie podda zdrowy.
Teraz nad nim Żółkiewski wygłaszając mowę,
Dał w łaskawość królowi-plemię kainowe.
Będą czołem bić przed nim,kniaż młodszy
zapłacze,
Tak się wtedy poniży plemienie sobacze.

Wcześniej Pruski dziś Ruski,czołobitni wodze,
Ku pamięci nam dzisiaj- im w wiecznej przestrodze.
Bo fortuna się toczy,a na pewno kołem,
Wcześniej- póżniej powraca-z historii mozołęm.!!

czwartek, 27 października 2011


''Odpowiedź''                   Marian Hemar








Jan Brzechwa w "Szpilkach" z połowy lutego
Ogłosił wiersz - "Gryps do Jana Lechonia".
Choć gryps nie do mnie, lecz mnie do żywego
Tak dopiekł sarkazm wiersza i ironia,
Jak gdybym usiadł na płonące głownie.
Zaraz - wprzód wierszyk przytoczę dosłownie:


Kochany Panie Janie, piszę potajemnie,
Żeby w porę ten gryps Pan otrzymał ode mnie,
Albowiem Pańskie dobro mając na uwadze,
Wracać Panu nie radzę. Naprawdę, nie radzę.

Tu życie nie dla Pana. Bo czyż wiarę Pan da,
Że gorzej tu, niż głosi wasza propaganda?
W Łodzi nie ma nikogo. Wszyscy na zesłaniu.
ja, z garstką literatów, na twardym posłaniu
W łachmanach i w kajdanach, z "pepeszą" przy mordach,
Za karę oglądamy nowe filmy Forda.

Głowy mamy golone. Nasz pokarm jedyny
To z łebków emigranckich przysłane trociny.
Milicjanci nas łapią i pod chloroformem
Każą pisać do "Szpilek" i chwalić reformę.
Światło, wodę - od dawna skasowano w Łodzi,
Do kościoła, rzecz prosta, nikt dzisiaj nie chodzi.
Bo tam żandarm sowiecki, przebrany za księdza,
Każdego, kto się zjawi, na Sybir wypędza.

U nas, jeśli do baru kto wejdzie na wódę,
Od razu wpada konny oddział NKWD,
By gościa, jego żonę i ojca i matkę
Całkiem nagich traktorem wywieźć na Kamczatkę.
W knajpach pełno befsztyków, rumsztyków, kotletów,
Podają je oprawcy na ostrzach bagnetów -
Nim się człowiek obejrzy, ma bagnet w żołądku.
A ryby? Po żydowsku!!! Od piątku do piątku!

Mikołajczyk przemawia, lecz podczas przemowy
Ma lufę pistoletu przytkniętą do głowy,
Poczem go się pakuje za kolczaste druty,
Gdzie czeka nań już Kiernik w kajdany zakuty.

Takie to u nas życie, drogi Panie Janie,
Zatem lepiej dla Pana, jeśli Pan zostanie.
A gryps ten proszę spalić! Tuwim jest uparty!
I na pewno pomyśli, że to tylko żarty.
A mnie... Pan sam rozumie: postawią "pod ściankę" -
Rozstrzelają, powieszą i zrobią rąbankę.
* * *
Lechoń daleko. Ja bliżej, po drodze.
Lecz Lechoń zdąży odpisać niebodze,
Niech mi pan Brzechwa za złe nie policzy,
Że ja się włączę do tej konwersacji.
Gryps, acz nie do mnie, wszystkich nas dotyczy,
Wszystkich poetów polskiej emigracji,
Którym do kraju tęskno - a nie śpieszno,
Chociaż pan Brzechwa z ironią prześmieszną
Wykpiwa, szydzi, w parodię obraca,
Że nasza "Greuel-propaganda" - bzdura,
Kiep, kto nie wraca, i tchórz, kto nie wraca,
Żeby pracować w narodzie, z narodem,
Kiedy już w kraju pełna wolność pióra,
Sumienia, prasy - najlepszym dowodem
"Szpilki"! Satyra, swoboda, odwaga,
Nieskrępowanie, z jakim tam się smaga
Sanację, faszyzm, warszawskie powstanie,
Armię Krajową i Wielką Brytanię,
Turka nie Turka i Persa nie Persa,
Komorowskiego, Maczka i Andersa,
Arciszewskiego, starego landlorda,
Ba, nawet filmy pułkownika Forda!
A my tu w strachu. że w kraju tortury,
Że NKWD, że ucisk cenzury,
Że tam kościoła nie ma, ni befsztyka,
Światła, humoru, wódy ani wody,
A patrzcie - "Szpilki": Dowody swobody,
Bo nie krępują Brzechwy satyryka!
***
Panie poeto, co w kraju Traugutta,
Okrzei, Ziuka i księdza Skorupki,
Stajesz w obronie jakiegoś Bieruta,
Wykpiwasz wrogów jakiegoś Osóbki
I to ci starcza za wolność! I taka
Twoja poety duma i Polaka -

Drwisz z emigracji, że u was i sznycel,
I kościół pełny, i już w szafie kiecki.
A nasza groza - że sowiecki szpicel
Węszy po kraju. Że żołdak sowiecki
Butami depce krwawy bruk Warszawy,
I że to znaczy: " Triumf słusznej sprawy".

Jeśli tam wolność sumienia i słowa,
Jeżeli taka odwaga cywilna,
Napisz - co myślisz o Polsce bez Lwowa?
Napisz- co myślisz o Polsce bez Wilna?
Ten tylko temat nas wszystkich obchodzi.
O tym bym pisał, gdybym też był w Łodzi.

Wolność sumienia? Niech pan nas przekona!
Wolność poezji, wśród wolności mnóstwa?
Niech pan napisze, że linia Curzona
Jest linią zdrady i linią oszustwa,
Z którym się nigdy nikt żywy nie zgodzi!
Bo ja bym pisał tak, gdybym był w Łodzi.

Prawem poety, z poety swobodą -
Jeśli ci nikt tam swobody nie broni -
Napisz, że polskiej wierności nagrodą
Jest krzywda taka, że gdy wspomnieć o niej,
Pióro rwie rękę, samo ręką wodzi -
Ja bym tak pisał. Dlategom nie w Łodzi.

Bo jednak - czujesz, jak każdy z nas czuje,
Komu w rękę los dał pióra ostrze?
Jeśli nie czujesz - to ci gratuluję.
Jeśli nie śmiesz - to ci nie zazdroszczę.
Lecz nie kuś, by się kto wracać ośmielił
I z tobą podłość albo hańbę dzielił.

Różne bywają w świecie demokracje.
Nie wierzysz w naszą- to mi waszej dowiedź.
Twój wiersz, na całą polską emigrację
Dziś ja rozgłaszam - jeśli mą odpowiedź
Z kolei wasze przedrukują "Szpilki",
Oświadczam: Wracam, nie czekając chwilki.

Słowo się rzekło, stanęła umowa.
Lecz jeśli wam się nie uda zamiana -
Pisz, łódzką ciesząc się wolnością słowa,
"Satyry na prezydenta Trumana".
Ale się nie pchaj z nędzną swą ironią
Do tych, co ciebie - choć wbrew tobie - bronią!



wtorek, 25 października 2011


Ojczyzna nasza                                  Aleksander Fredro




Na długich górach czarne świerki rosną,
Z wiatrem północy szumią pieśń żałosną,
A dołem, dołem, jak wzrok sięgnąć może,
Złocistych kłosów kołysze się morze;
Na morzu wyspy kwiecistej murawy
I rozproszone, jak wędrowne nawy,
Gdzieniegdzie domki bieleją z poddasza…
To Polska!… Polska!… To Ojczyzna nasza!

Ciemne błękity mleczna droga dzieli,
Ziemia spoczęła w zroszonej pościeli,
Czasami tylko koń zarży na stepie
Lub na jeziorze ptak skrzydłem zatrzepie,
Czasami tylko spływa z gór jak struga
Trąby juhasa nuta smętna, długa:
Obudzą czujność i napaść odstrasza…
To Polska!… Polska!… To Ojczyzna nasza!

Zima pokryła pola, lasy, skały,
Nad strumieniami zawisły kryształy;
Po srebrnych wstęgach przez białe doliny
Suną się sanie, jak szare godziny;
Liszka na słońcu czerni się z daleka,
Gromada ptasząt pod strzechę ucieka,
A dym w słup bije, w obłok się rozprasza…
To Polska!… Polska!… To Ojczyzna nasza!

Dworek przy drodze, na słupach wystawa,
Wrota otworem, na dziedzińcu trawa,
Studnia z żurawiem, gołębnik przy stronie,
Za gumnem w kwiecie bielą się jabłonie;
Krzyczy na słotę paw w stercie schowany,
A na lamusie klekocą bociany,
Gospodarz wita, do domu zaprasza -
To Polska!.. Polska!… To Ojczyzna nasza!

Gdzie jeszcze mężne nie wygasło plemię,
Co za swych ojców wiarę, mowę. ziemię
Ciągle nadstawia piersi, serca, głowy
Na miecze wrogów, najeźdźców okowy,
Co póki działać, walczyć nie przestanie,
Poty żyć będzie, póki tylko stanie
Jednego męża, jednego pałasza -
To Polska!… Polska!… To Ojczyzna nasza.



niedziela, 16 października 2011






Modlitwa Pana Cogito - podróżnika     Zbigniew Herbert











Panie
dziękuję Ci że stworzyłeś świat piękny i bardzo różny

a także za to że pozwoliłeś mi w niewysłowionej dobroci
Twojej być w miejscach które nie były miejscami mojejcodziennej udręki


- że nocą w Tarquinii leżałem na placu przy studni i spiż
rozkołysany obwieszczał z wieży Twój gniew lub wybacze-
nie

a mały osioł na wyspie Korkyra śpiewał mi ze swoich
niepojętych miechów płuc melancholię krajobrazu

i w brzydkim mieście Manchester odkryłem ludzi dobrych
i rozumnych

natura powtarzała swoje mądre tautologie: las był lasem
morze morzem skała skałą

gwiazdy krążyły i było jak być powinno - Iovis omnia plena


- wybacz - że myślałem tylko o sobie gdy życie innych
okrutnie nieodwracalne krążyło wokół mnie jak wielki
astrologiczny zegar u świętego Piotra w Beauvais

że byłem leniwy roztargniony zbyt ostrożny w labiryntach
i grotach

a także wybacz że nie walczyłem jak lord Byron o szczęście
ludów podbitych i oglądałem tylko wschody księżyca
i muzea


- dziękuję Ci że dzieła stworzone ku chwale Twojej udzieliły
mi cząstki swojej tajemnicy i w wielkiej zarozumiałości
pomyślałem że Ducio van Eyck Bellini malowali także dla
mnie

a także Akropol którego nigdy nie zrozumiałem do końca
cierpliwie odrywał przede mną okaleczone ciało


- proszę Cię żebyś wynagrodził siwego staruszka który nie
proszony przyniósł mi owoce ze swego ogrodu na spalonej
słońcem ojczystej wyspie syna Laertesa

a także Miss Helen z mglistej wysepki Mull na Hebrydach
za to że przyjęła mnie po grecku i prosiła żeby w nocy
zostawić w oknie wychodzącym na Holy Iona
zapaloną lampę aby światła ziemi pozdrawiały się

a także tych wszystkich którzy wskazywali mi drogę
i mówili kato kyrie kato

i żebyś miał w swej opiece Mamę ze Spoleto Spi-
ridiona z Paxos dobrego studenta z Berlina który wybawił
mnie z opresji a potem nieoczekiwanie spotkany w Arizonie
wiózł mnie do Wielkiego Kanionu który jest jak sto tysięcy
katedr zwróconych glową w dół


- pozwól o Panie abym nie myślał o moich wodnistookich
szarych niemądrych prześladowcach kiedy słońce schodzi
w Morze Jońskie prawdziwie nieopisane

żebym rozumiał innych ludzi inne języki inne cierpienia

a nade wszystko żebym był pokorny to znaczy ten który
pragnie źródła

dziękuję Ci Panie że stworzyłeś świat piękny i różny



a jeśli jest to Twoje uwodzenie jestem uwiedziony na zawsze
i bez wybaczenia


sobota, 8 października 2011

Do Jarosława Kaczyńskiego   Jarosław Marek Rymkiewicz







Ojczyzna jest w potrzebie – to znaczy: łajdacy
Znów wzięli się do swojej odwiecznej tu pracy
Polska – mówią – i owszem to nawet rzecz miła

Ale wprzód niech przeprosi tych których skrzywdziła
Polska – mówią – wspaniale lecz trzeba po trochu
Ją ucywilizować – niech klęczy na grochu
Niech zmądrzeje niech zmieni swoje obyczaje

Bo z tymi moherami to się żyć nie daje

I znowu są dwie Polski – są dwa jej oblicza

Jakub Jasiński wstaje z książki Mickiewicza
Polska go nie pytała czy ma chęć umierać

A on wiedział – że tego nie wolno wybierać
Dwie Polski – ta o której wiedzieli prorocy
I ta którą w objęcia bierze car północy
Dwie Polski – jedna chce się podobać na świecie

I ta druga – ta którą wiozą na lawecie

Ta w naszą krew jak w sztandar królewski ubrana

Naszych najświętszych przodków tajemnicza rana
Powiedzą że to patos – tu trzeba patosu

Ja tu mówię o sprawie odwiecznego losu

Co zrobicie? – pytają nas teraz przodkowie

I nikt na to pytanie za nas nie odpowie
To co nas podzieliło – to się już nie sklei

Nie można oddać Polski w ręce jej złodziei

Którzy chcą ją nam ukraść i odsprzedać światuJarosławie!

Pan jeszcze coś jest winien Bratu!
Dokąd idziecie? Z Polską co się będzie działo?

O to nas teraz pyta to spalone ciało

I jest tak że Pan musi coś zrobić w tej sprawie
Niech się Pan trzyma – Drogi Panie Jarosławie



Milanówek, 19 kwietnia 2010 roku



Jarosław Marek Rymkiewicz

poniedziałek, 3 października 2011


Żeby wrócić           Jan Twardowski










Można mieć wszystko żeby odejść
czas młodość wiarę własne siły
świętej pamięci dom rodzinny
skrzynkę dla szpaków i sikorek
miłość wiadomość nieomylną
że nawet Pan Bóg niepotrzebny
potem już tylko sama ufność
trzeba nie mieć nic
żeby wrócić































,