poniedziałek, 31 stycznia 2011

Ci którzy przegrali               Zbigniew Herbert




Ci którzy przegrali - tańczą z dzwonkami u nóg w kajdanach śmiesznych strojów
w piórach zdechłego orła unusi się kurz współczucia na małym placyku
i filmowy karabin strzela łagodnie 
i celnie

Podnoszą siekierę 
z blachy łukiem lekkim jak brew mordują liście i cienie
więc tylko bęben bęben buczy i przypomina dawną dumę i gniew
Oddali historię i weszli w lenistwo gablotek muzeum
leżą w grobowcu pod szkłem obok wiernych kamieni
Ci którzy przegrali - sprzedają na placu w Santa Fe pod pałacem gubernatora
jest to długi parterowy budynek ciepła spieczona ochra ciemnobrązowe
kolumny z drzewa wystające belki stropu na których wisi ostry cień -
sprzedają paciorki amulety boga deszczu i ognia model świątyni Kiva
ze sterczącymi w górę dwoma słomkami drabiny po której schodził urodzaj
Kup boga echo jest tani i milczy wymownie
gdy waha się na wyciągniętej ku nam
ręce z neolitu





Zderzenie kultur! Ale może sięgnijmy do "Apocalypto" Mela Gibsona.  Tel film zrobił na mnie ogromne wrażenia i zmienił mój pogląd na historię Ameryki.




niedziela, 30 stycznia 2011

Potwór Pana Cogito     Z. Herbert




1

Szczęśliwy święty Jerzy
z rycerskiego siodła
mógł dokładnie ocenić
siłę i ruchy smoka

pierwsza zasada strategii
trafna ocena wroga

Pan Cogito
jest w gorszym położeniu

siedzi w niskim
siodle doliny
zasnutej gęstą mgłą

przez mgłę nie sposób dostrzec
oczu pałających
łakomych pazurów
paszczy

przez mgłę
widać tylko
migotanie nicości

potwór Pana Cogito
pozbawiony jest wymiarów

trudno go opisać
wymyka się definicjom

jest jak ogromna depresja
rozciągnięta nad krajem

nie da się przebić
piórem
argumentem
włócznią

gdyby nie duszny ciężar
i śmierć którą zsyła
można by sądzić
że jest majakiem
chorobą wyobraźni

ale on jest
jest na pewno

jak czad wypełnia szczelnie
domy świątynie bazary

zatruwa studnie
niszczy budowle umysłu
pokrywa pleśnią chleb

dowodem istnienia potwora
są jego ofiary

jest dowód nie wprost
ale wystarczający

2

rozsądni mówią
że można współżyć
z potworem

należy tylko unikać
gwałtownych ruchów
gwałtownej mowy

w przypadku zagrożenia
przyjąć formę
kamienia albo liścia

słuchać mądrej Natury
która zaleca mimetyzm

oddychać płytko
udawać że nas nie ma

Pan Cogito jednak
nie lubi życia na niby

chciałby walczyć
z potworem
na ubitej ziemi
wychodzi tedy 
o świcie
na senne 
przedmieście
przezornie 
zaopatrzony
w długi ostry 
przedmiot

nawołuje potwora
po pustych ulicach

obraża potwora
prowokuje 
potwora

jak zuchwały 
harcownik
armii której 
nie ma

woła -
wyjdź podły 
tchórzu
przez mgłę widać 
tylko
ogromny pysk 
nicości

Pan Cogito chce stanąć
do nierównej walki

powinno to nastąpić
możliwie szybko

zanim nadejdzie
powalenie bezwładem
zwyczajna śmierć bez glorii
uduszenie bezkształtem


Pokonać w otwartej walce! Proste, a jak rzadkie. 
Prędzej spotkamy pokrętne postawy wijących się piskorzy. Nawet wobec siebie nie 
przyznajemy się do błędów i  udajemy, że to nie potwór wystawia podły pysk, 
kultywujemy go. 
Boimy się nawet myśli o walce z głupotą i oszustwem, oczekujemy spokojnego, 
beztroskiego życia.
Gdyby Pan Cogito potrafił do nas przemówić! 
Niestety świat pełen jest frajerów, którzy podtrzymują układ. 
Stanowcza, zdecydowana postawa, gotowość walki o godność i prawdę, 
jest zawsze groźna dla oszustów. 




sobota, 29 stycznia 2011

Kraina poezji       Czesław Miłosz


Do tej krainy idź ścieżkami tonów,
Z których się rodzą spokojne muzyki,
Granicą dźwięków jeszcze niespełnionych,
Zaczętych tylko.


Jeżeli w noc czerwcową się rozlegnie
Brzęk, chrabąszcz w strunę u skrzypiec uderzy
Albo kot po klawiszach pazurkiem przebiegnie,
Możesz im wierzyć -
Idź, nim umilkną.


Do tej krainy – w Trzech Króli, wieczorem,
Gdy na kominie jasny ogień bucha
I rzędy rondli miedzianych oświetla,
A na ulicy śnieżnej tuż za domem
Huczy basetla.


Ledwo usypiasz, już przy tobie staje
Elf mały, z baśni zimowej norweskiej,
A wtedy miga niby baj po ścianie
Płomyk niebieski.


Stąpacie cicho, żeby nie obudzić
Rodziców, którzy śpią w dębowym łożu,
I - w lot kominem! W ciemny świat i czar
Białego mrozu.


Lot, lot. Noc w górze cicha i gwiaździsta,
W szronach na dole prześwituje sioło
I nagle wiosna. Na różowych listkach
Księżyca koło.


Do tej krainy – lecz jakąż jest ona,
Wybudowana gdzieś na zgasłych łonach,
Pożar ognistym mieczem wejścia strzeże,
Umarły gil ćwierka u jej bram,
Siedzą z głową na rękach polegli żołnierze,
Na miast ruinie rzędy lisich jam
I mlecz, i wrzos na zapomnianych schronach.


Tam śnieżna góra jest pienistą falą,
Co trwa sekundę na równinie mórz.
Nim w głąb upadnie, gdzie się perły palą,
Trzmiel z tulipana strząśnie żółty kurz.
Nim nowa fala, księżycem zwabiona,
Klęknie i czoło powoli podźwignie,
Tysiąclecie ludzkie jedno skona,
A trzmiel w kielichu tulipana zniknie.


Do tej krainy przyjmij zaproszenie,
Nie pytaj, jak się dziś ona nazywa,
Wiesz, przez jak gorzkie tam idzie się ciernie.
Czy jest szczęśliwa? Nie wiem, czy szczęśliwa.
Jak pióro strzały, która pierś przebiła,
Drga, błyszczy w słońcu i barwy przybiera -
Z bólem na zawsze ta ziemia złączona
I tylko smutek jej bramy otwiera.


Jeżeliś klęski zaznał, dosięgł lat
Dojrzałych, patrząc na gruzy i zgliszcza,
I spustoszyła myśli twe jak wiatr
Litość najczystsza,


Jeżeliś nie chciał mówić odtąd nic,
Bo zapytałeś – po co, czy to warto
Straszliwy posąg, skamieniały krzyż
Ubierać farbą,


To wiedz, że ona blisko, żeś jest tuż.
I jeśli mówisz: żegnaj mi na wieki -
Witaj odpowie echo z ziemskich puszcz,
Wstydliwa czułość obmyje powieki
I każde dawne pożegnania słowo
Jest jak świtania dalekiego wstążka,
Rosa o brzasku, czeremchy gałązka,
A gdyś opłakał ją – ona przed tobą
.



Czesław Miłosz - 1942
(tomik „Ocalenie”, 1945)



czwartek, 27 stycznia 2011

"Dar" Czesław Miłosz

DAR






Dzień taki szczęśliwy.
Mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie.
Kolibry przystawały nad kwiatem kaprifolium.
Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć.
Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć.
Co przydarzyło się złego, zapomniałem.
Nie wstydziłem się myśleć, że byłem kim jestem.
Nie czułem w ciele żadnego bólu.
Prostując się, widziałem niebieskie morze i żagle.



1971







środa, 26 stycznia 2011

"Jak powinno być w niebie" - Czesław Miłosz





Jak powinno być w niebie

Jak powinno być w niebie wiem, bo tam bywałem.
U jego rzeki. Słysząc jego ptaki.
W jego sezonie: latem, zaraz po wschodzie słońca.
Zrywałem się i biegłem do moich tysiącznych prac,
A ogród był nadziemski, dany wyobraźni.
Życie spędziłem układając rytmiczne zaklęcia,
Tego co ze mną się działo nie bardzo świadomy
Ale dążąc, ścigając bez ustanku
Nazwę i formę. Myślę, że ruch krwi
Tam powinien być dalej triumfalnym ruchem
Wyższego, że tak powiem, stopnia. Że zapach lewkonii
I nasturcja i pszczoła i buczący trzmiel,
Czy sama ich esencja, mocniejsza niż tutaj,
Muszą tak samo wzywać do sedna, w sam środek
Za labiryntem rzeczy. Bo jakżeby umysł
Mógł zaprzestać pogoni, od Nieskończonego
Biorąc oczarowanie, dziwność, obietnicę?
Ale gdzie będzie ona, droga nam śmiertelność?
Gdzie czas, który nas niszczy i razem ocala?
To już za trudne dla mnie. Pokój wieczny
Nie mógłby mieć poranków i wieczorów.
A to już dostatecznie mówi przeciw niemu.
I zęby sobie na tym połamie teolog.

Czesław Miłosz    1986

niedziela, 23 stycznia 2011

Pan Cogito czyta gazetę


Na pierwszej stronie
meldunek o zabiciu 120 żołnierzy

wojna trwała długo
można się przyzwyczaić

tuż obok doniesienie
o sensacyjnej zbrodni
z portretem mordercy

oko Pana Cogito
przesuwa się obojętnie
po żołnierskiej hekatombie
aby zagłębić się z lubością
w opis codziennej makabry

trzydziestoletni robotnik rolny
pod wpływem nerwowej depresji
zabił swą żonę
i dwoje małych dzieci

podano dokładnie
przebieg morderstwa
położenie ciał
i inne szczegóły

120 poległych
daremnie szukać na mapie
zbyt wielka odległość
pokrywa ich jak dżungla

nie przemawiają do wyobraźni jest ich za dużo
cyfra zero na końcu
przemienia ich w abstrakcję
temat do rozmyślania:
arytmetyka współczucia


Z.Herbert



Czytam gazetę aby się dowiedzieć co "słychać". Gdybym nie szukał sensacji -najlepiej o nieszczęściu sąsiada - to czytał bym dział kulturalny lub słuchał II programy PR !.





**********

piątek, 21 stycznia 2011

Jacek Kaczmarski Epitafium dla Sowizdrzała









Na progu Twego domu ktoś oddaje mocz,
Dziedzinę Twoją ma za szalet;
Do okien Ci zagląda dzień i noc
Ty z tego drwisz Sowizdrzale...

- Przecież wiem kto
Robi mi to,
Bym bał się, wściekał się na zło,
Aż strawię czas swój na bezsilny lęk i boje.
Ja wolę skok
Przez blask i mrok
Na tyczce drwin, bez zbędnych zwłok
Nad każdym błotem śmignąć i nad każdym gnojem.
Niech patrzy drań
Co łatwych pań
Ma w bród za kilka śliskich zdań -
Jak żyją ci co się nie mają wstydzić.
Judasza spłosz -
A on za grosz
Zmyśli, czego nie widział wprost:
Czego się nie da zniszczyć - z tego trzeba szydzić.

- Bezkarnie w biały dzień szaleje wściekły pies
I mądrość też ugrzęzła w szale.
Mądrością dzisiaj wściekły śmiech z nieśmiałych łez -
A ty szalejesz, Sowizdrzale!

- Jest śmiech i śmiech,
Jak dar, jak grzech,
A ja się będę śmiał za trzech
Z wściekłego psa, co kąsa wokół zanim zdechnie;
Lecz jest i łza
I nad nią ja
Nie parsknę, póki boleść trwa
I pierwszy walnę w pysk, co przy niej się uśmiechnie.

Lub zaleję się po chamsku
W uczcie ślepców wezmę udział
I jak pijak dam się zamknąć
W pierwszej lepszej budzie.

Lub zatoczę się w ramiona
Sine, wyprzedane do cna,
Skoro ma być opłacona
Moja miłość nocna.

Lub zadławię się na amen
Myślą która nic nie sprawi,
Aż mi w końcu pozostanie
Codzienna nienawiść...

- Na linie tańczysz już podciętej z obu stron
Nad tłumem, uskrzydlony w chwale,
Gdy spadniesz - zginiesz i nie zabrzmi nigdy dzwon
Nad twoją gwiazdą, Sowizdrzale!

- Gonimy czas Czas goni nas Chłoszcze po piętach raz po raz
I nie nadzieja każe pozbyć się wytchnienia
Wśród drzew i chat
Od lat, od lat
Gna ludzi niewidzialny bat
I lęk przed snem, bo w czasie snu bat rytm swój zmienia.
Więc choćbym chciał -
Nie będę spał;
Tańcem i śpiewem będę rwał
Do góry dusze poduszone własnym ściskiem.
Stąd widzę, gdzie
Szukają mnie
I w całym świecie czuję się
Jak brzdąc w kołysce, gdy go ręce pieszczą bliskie.

- Wyzywasz, drażnisz tych, co w złotych tronach tkwią;
Cudownych nie zna świat ocaleń:
Za dokuczliwość możesz stracić głowę swą;
Drugiej nie znajdziesz, Sowizdrzale!

Mój los - to głos,
Mój głos - to stos,
Stos - do lepszego świata most,
Nie moja sprawa szukać dla mnie nowej głowy.
Dopóki trwa
Bandycka gra
Ta, którą mam niech drwi i łka,
Dopóki nie pojawi się Sowizdrzał nowy.

Już mi płomień twarz osmalił,
Już się zbiera gwarna gawiedź,
Już się inkwizytor chwali,
Paląc ku poprawie.

Już do domu dymem wracam,
Szarpię drzwiami shańbionymi,
Matka ściera łzy przy pracy,
Bo jej w oczy dymi.

Już i popiół wygasł w chłodzie,
Palenisko wymieciono,
Krąży plotka po narodzie
Że heretyk spłonął.                                                  muzyka











Gdyby tak zamiast - Sowizdrzale napisał - Jarosławie. Pewnie oprócz fragmentu o "zalaniu się " reszta by pasowała jak ulał! Choć gdy tę alternatywę - zgodę na udział w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego (udział w uczcie ślepców) , do której zaproszony został o zgrozo,pierwszy ślepiec PRL, potraktujemy jako możliwą, to koniec Sowizdrzała byłby oczywisty, a przez wielu oczekiwany.






*******



czwartek, 20 stycznia 2011


Pieśń o bębnie


Odeszły pasterskie fletnie
złoto niedzielnych trąbek
zielone echa waltornie
i skrzypce także odeszły -

pozostał tylko bęben
i bęben gra nam dalej
odświętny marsz żałobny marsz
proste uczucia idą w takt
na sztywnych nogach dobosz gra
i jedna myśl i słowo jedno
gdy bęben wzywa stromą przepaść

niesiemy kłosy lub nagrobek
co mądry nam wywróży bęben
gdy w skórę bruków bije krok
ten hardy krok co świat przemieni
na pochód i na okrzyk jeden

nareszcie idzie ludzkość cała
nareszcie każdy trafił w krok
cielęca skóra pałki dwie
rozbiły wieże i samotność
i stratowane jest milczenie
i śmierć niestraszna kiedy tłumna

kolumna prochu nad pochodem
rozstąpi się posłuszne morze
zejdziemy nisko do czeluści
do pustych piekieł oraz wyżej
nieba sprawdzamy nieprawdziwość
i wyzwolony od przestrachów
w piasek się zmieni cały pochód
niesiony przez szyderczy wiatr

i tak ostatnie echo przejdzie
po nieposłusznej pleśni ziemi
zostanie tylko bęben bęben
dyktator muzyk rozgromionych

 Z. Herbert




z



)))))))))

środa, 19 stycznia 2011

Głos wewnętrzny



Mój głos wewnętrzny
niczego nie doradza
niczego nie odradza

nie mówi ani tak 
ani nie

jest słabo słyszalny
i prawie nieartykułowalny

nawet jeśli się bardzo głęboko pochyli
słychać tylko oderwane 
od sensu sylaby

staram się go nie zagłuszać
obchodzę się z nim dobrze

udaję że traktuję go na równi
że mi na nim zależy

czasami nawet staram się z nim rozmawiać
- wiesz wczoraj odmówiłem
nie robiłem tego nigdy
 teraz też nie będę

- glu - glu 

- no więc sądzisz 
że dobrze zrobiłem

- ga - go - gi 

cieszę się że się zgadzamy

- ma - a - 
- no a teraz wypocznij
jutro znów pogadamy

nie jest mi na nic potrzebny
mógłbym o nim zapomnieć

nie mam nadziei 
trochę żalu
gdy leży tak przykryty litością
oddycha ciężko 
otwiera usta
i stara się podnieść 
bezwładną głowę

Z.Herbert





















Słuchanie głosu wewnętrznego ... . Swoją drogą skąd się on bierze, czy to głos własny, osobisty ? Kiedy mówi poezją, czy potrafi kłamać? Ciekawe jaką ma naturę? Czy jest niezbędny i kiedy przeszkadza? Czy wszyscy mają możliwość takiej rozmowy, czy bywają głosy wewnętrzne - niemowy?










***********

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Dawni Mistrzowie




Dawni Mistrzowie
obywali się bez imion

ich sygnaturą były
białe palce Madonny

albo różowe wieże
di citta sul mare

a także sceny z życia
della Beata Umilita

roztapiali się
w sogno
miracolso
crocifissione

znajdowali schronienie
pod powieką aniołów
za pagórkami obłoków
w gęstej trawie raju

tonęli bez reszty
w złotych nieboskłonach
bez krzyku przerażenia
bez wołania o pamięć

powierzchnię ich obrazów
są gładkie jak lustro

nie są to lustra dla nas
są to lustra wybranych

wzywam was Starzy Mistrzowie
w ciężkich chwilach zwątpienia

sprawcie niech spadnie ze mnie
wężowa łuska pychy

niech pozostanę głuchy
na pokuszenie sławy

wzywam was Dawni Mistrzowie

Malarzu Deszczu Manny
Malarzu Drzew Haftowanych
Malarzu Nawiedzenia
Malarzu Świętej Krwi

Z.Herbert



sobota, 15 stycznia 2011

Zasypiamy w słowach



Zasypiamy na słowach
budzimy się w słowach

czasem są to łagodne
proste rzeczowniki
las albo okręt

odrywają się od nas
las odchodzi szybko
za linię horyzontu

okręt odpływa
bez śladu i przyczyny

niebezpieczne są słowa
ktore wypadły z całości
urywki zdań sentencji
początki refrenu
zapomnianego hymnu

"zbawieni będą ci którzy..."
"pamietaj abyś..."
lub "jak"
drobna i kłująca szpilka
co spajała
najpiękniejszą zgubioną
metaforę świata

trzeba śnić cierpliwie
w nadziei że treść się dopełni
że brakujące słowa
wejdą w kalekie zdania
i pewność na którą czekamy
zarzuci kotwicę

Z.Herbet



piątek, 14 stycznia 2011

masz życiową misję?


Astrolog

Sowie źrenice, jak czarne księżyce
W ognistych pierścieniach posyłam w mgławice
Trwożliwych szelestów mysiego protestu
Przed życiem,
Któremu na imię bezkresny jest przestwór.

W spazmach i splotach najlichsza istota
Wypełnia swój los parabolą żywota
I gasnąc przepada wśród świateł miriadów -
Maskota
Potęgi, co Stwórcą nazywa się Ładu.


Chaos nade mną i chaos pode mną
Dla wszystkich prócz mnie jest mozaiką tajemną
Ukrytych zamiarów, przeznaczeń i czarów
Gdy ciemność
Pochłania jednako i plebs i Cezarów





Widzę człowieka jak cały w
 wypiekach
Powiada: nam mądrym się trzymać z daleka,
Bo w czasach przejściowych kto przysiąc gotowy
Co czeka
Strażników wartości, cnót ponadczasowych?

Lub widzę chłystka, co na to się ciska:
My mądrzy wszystkiemu przypatrzmy się z bliska;
Wszak w czasach chaosu zwykł żądać lud stosów,
A iskra
Mądrości odmieni być może bieg losu.

Idę więc do nich i mówię, że czas
Jest zawsze przejściowy, a chaos jest w was!
I za to sądzili - i za to spalili.
Stos zgasł...

Dokładnie w od zawsze pisanej mi chwili.


Jacek Kaczmarski














środa, 12 stycznia 2011

czy mamy jeszcze państwo?









Heraldyczne rozważania Pana Cogito




Przedtem być może - orzeł
na wielkim polu czerwonym
i surma wiatru

teraz
ze słomy
z bełkotu
z piasku

jeszcze bez twarzy
z zasklepionymi oczami
szczenię

ani żółć nienawiści
ani purpura sławy
ani zieleni nadziei

pusta tarcza

przez kraj
małych drzew
małych słów

snuje się
ślimak

na plecach
dom swój niesie

ciemny

niepewny

Zbigniew Herbert







wtorek, 11 stycznia 2011

o Polsce i Polakach





Kantyczka z lotu ptaka









Patrz mój dobrotliwy Boże
Na swój ulubiny ludek,
Jak wychodzi rano w zboże
Zginać harde karki z trudem.
Patrz, jak schyla się nad pracą,
Jak pokornie klęski znosi
I nie pyta - Po co? Za co?
Czasem o coś Cię poprosi:

- Ujmij trochę łaski nieba!
Daj spokoju w zamian, chleba!
Innym udziel swej miłości!
Nam - sprawiedliwości!




- Smuć się Chryste Panie w chmurze
Widząc jak się naród bawi,
Znowu chciałby być przedmurzem
I w pogańskiej krwi się pławić.
Dymią kuźnie i warsztaty,
Lecz nie pracą a - skargami,
Że nie taka jak przed laty
Łaska Twoja nad hyfcami:

- Siły grożą Ci nieczyste
Daj nam wsławić się o Chryste!
Kalwin, Litwin nam ubliża!
Dźwigniem ciężar Krzyża!







- Załam ręce Matko Boska;
Upadają obyczaje,
Nie pomogła modłom chłosta -
Młodzież w szranki ciała staje.
W nędzy gzi się krew gorąca bez sumienia, bez oddechu,
Po czym z własnych trzewi strząsa
Niedojrzały owoc grzechu.

- Co zbawienie nam, czy piekło!
Byle życie nie uciekło!
Jeszcze będzie czas umierać!
Żyjmy tu i teraz!

- Grzmijcie gniewem Wszyscy Święci!
Handel lud zalewa boży,
Obce kupce i klienci
W złote wabią go obroże.
Liczy chciwy Żyd i Niemiec
Dziś po ile polska czystość;
Kupi dusze, kupi ziemie
I zostawi pośmiewisko...

- Co nam hańba, gdy talary
Mają lepszy kurs od wiary!
Wymienimy na walutę
Honor i pokutę!








- Jeden naród, tyle kwestii!
Wszystkich na raz - nie wysłuchasz! -
Zadumali się Niebiescy
W imię Ojca, Syna, Ducha...

Jacek Kaczmarski




poniedziałek, 10 stycznia 2011

Wytrwamy - nie zapomnimy.





Nie mów mi, że daremnie tu czuwam
Otwórz serce - niech prawdę zobaczy,
W mgle smoleńskiej ich ujrzysz wysoko
Z Prezydentem na czele w rozpaczy.


Niebo krzyczy, lecz naród wciąż głuchy
Bo tu prawdę się chowa za drzwiami
Tu się krzyże wyrywa modlącym
I oddziela od wiernych płotami.


Jak wygnani bezdomni czekają
Że Ojczyzna się ze snu obudzi
Co się stało, że lot ich przerwano
Kiedy prawda tu dotrze do ludzi.


Czekasz Lechu ze swoją kompanią
Tak jak my tu czekamy cierpliwie
Kiedyś będzie w tym kraju Prezydent
Będzie dumny, że jest sprawiedliwie.


Zbigniew Belniak / Siedlce, 15 grudnia 2010, I.S.O.K./







niedziela, 9 stycznia 2011




Co myśli Pan Cogito o piekle       Zbigniew Herbert

Najniższy krąg piekła. Wbrew powszechnej opinii nie zamieszkują go ani
despoci, ani matkobójcy, ani także ci, którzy chodzą za ciałem innych.
Jest to azyl artystów pełen luster, instrumentów i obrazów. Na pierwszy rzut
oka najbardziej komfortowy dział infernalny, bez smoły, ognia i tortur
fizycznych.

Cały rok odbywają się tutaj konkursy, festiwale i koncerty. Nie ma pełni
sezonu. Pełnia jest permanentna i niemal absolutna. Co kwartał powstają
nowe kierunki i nic, jak się zdaje, nie jest w stanie zahamować
triumfalnego pochodu awangardy.

Belzebub kocha sztukę. Chełpi się, że jego chóry, jego poeci i jego
malarze przewyższają już prawie niebieskich. Kto ma lepszą sztukę, ma
lepszy rząd - to jasne. Niedługo będą się mogli zmierzyć na Festiwalu Dwu
Światów. I wtedy zobaczymy, co zostanie z Dantego, Fra Angelico i Bacha.

Belzebub popiera sztukę. Zapewnia swym artystom spokój, dobre
wyżywienie i absolutną izolację od piekielnego życia.


Zbigniew Herbert


sobota, 8 stycznia 2011



Pan Cogito opowiada o kuszeniu Spinozy                Zbigniew Herbert



Baruch Spinoza z Amsterdamu
zapragnął dosięgnąć Boga

szlifując na strychu
soczewki
przebił nagle zasłonę
i stanął twarzą w twarz

mówił długo
( a gdy tak mówił
rozszerzał się umysł jego
i dusza jego )
zadawał pytania
na temat natury człowieka
- Bóg gładził roztargniony brodę

pytał o pierwszą przyczynę

- Bóg patrzył w nieskończoność

pytał o przyczynę ostateczną

- Bóg łamał palce
chrząkał

kiedy Spinoza zamilkł
rzecze Bóg

- mówisz ładnie Baruch
lubię twoją geometryczną łacinę
a także jasną składnię
symetrię wywodów

pomówmy jednak
o Rzeczach Naprawdę
Wielkich

- popatrz na twoje ręce
pokaleczone i drżące

- niszczysz oczy
w ciemnościach

- odżywiasz się źle
odziewasz nędznie

- kup nowy dom
wybacz weneckim lustrom
że powtarzają powierzchnię

- wybacz kwiatom we włosach
pijackiej piosence

- dbaj o dochody
jak twój kolega Kartezjusz

- bądź przebiegły
jak Erazm

- poświęć traktat
Ludwikowi XIV
i tak go nie przeczyta

- uciszaj
racjonalną furię
upadną od niej trony
i sczernieją gwiazdy

- pomyśl
o kobiecie
która da ci dziecko

- widzisz Baruch
mówimy o Rzeczach Wielkich

- chcę być kochany
przez nieuczonych i gwałtownych
są to jedyni
którzy naprawdę mnie łakną

teraz zasłona opada
Spinoza zostaje sam

nie widzi złotego obłoku
światła na wysokościach

widzi ciemność

słyszy skrzypienie schodów
kroki schodzące w dół





piątek, 7 stycznia 2011

Krzysztofowi, który tak kochał poezję, a odszedł.







Te głosy, które przeze mnie mówiły
Są moje i nie moje, słyszane z daleka.


Ale kim jestem teraz ja sam, ten prawdziwy,
Inny niż greckie chóry i odbite echa?


Więc znowu mam zaczynać od początku,
Uwalniać się od snów, którymi wiek nasz łudził?



Na tych brzegach gdzie milknie spór i wrzawa sądu
I wracam między dawno zapomnianych ludzi.


Czesław Miłosz / Dla Heraklita - 1984/1985 /




środa, 5 stycznia 2011

pokrętność wyboru!






Ścieżka


Nie była to ścieżka prawdy lecz po prostu ścieżka
z rudym korzeniem w poprzek igliwiem po boku
a las był pełen jagód i duchów niepewnych

nie była to ścieżka prawdy bowiem nagle
traciła swą jedność i odtąd już w życiu
cele nasze niejasne

Na prawo było źrodło

jeśli wybrać źrodło szło się po stopniach mroku
w coraz głębszą ciemność wiódł na oślep dotyk
do matki elementów którą uczcił Tales
by w końcu pojednać się z wilgotnym sercem rzeczy
z ciemnym ziarnem przyczyny

Na lewo było wzgórze

dawało ono spokój i pogląd ogólny
granicę lasu jego ciemną masę
bez poszczególnych liści pnia poziomki
kojącej wiedzy że las jest jednym z wielu lasów

Czy naprawdę nie można mieć zarazem
źrodła i wzgórza idei i liścia
i przelać wielość bez szatańskich pieców
ciemnej alchemii zbyt jasnej abstrakcji

Zbigniew Herbert





czystym patrzeniem być!





TO JEDNO

Dolina i nad nią lasy w barwach jesieni.
Wędrowiec przybywa, mapa go tutaj wiodła,
A może pamięć. Raz, dawno, w słońcu,
Kiedy spadł pierwszy śnieg, jadąc tędy
Doznał radości, mocnej, bez przyczyny,
Radości oczu. Wszystko było rytmem
Przesuwających się drzew, ptaka w locie,
Pociągu na wiadukcie, świętem ruchu.
Wraca po latach, niczego nie żąda.
Chce jednej tylko, drogocennej rzeczy:
Być samym czystym patrzeniem bez nazwy,
Bez oczekiwań, lęków i nadziei,
Na granicy, gdzie kończy się ja i nie-ja.

Czesław Miłosz



poniedziałek, 3 stycznia 2011

Między gołębiem a ornitologią







Ile jest jeszcze świętego luzu
niespodzianek z nastawionym uchem
ile tego co najprostsze a nie wyliczone
choćby różowego ślazu pospolitej bylicy białego krwawnika
   orzeszków grabu i żołędzi dla dzików
ile jeszcze miejsca na modlitwę
ile miejsca na pokorę-
ile okazji na spowiedź świętą z cienkim milczeniem w gardle
ile dosłowności serca
ile komórek do wynajęcia-
pomiędzy gołębiem w słońcu – a ornitologią
pomiędzy kolorem czerwonym a pomidorowym
pomiędzy koniem jabłkowitym a jasnogniadym
pomiędzy rezedą dziewanną na żółtej nodze – a botaniką
pomiędzy świętą zasadą- a żywym sumieniem
pomiędzy tęgimi naukami o Bogu – a Bogiem

x Jan Twardowski